Piotr Woźniak-Starak był producentem filmowym zaledwie od 2008 roku, kiedy założył firmę Watchout Productions. Wcześniej pracował na planie m.in. u boku Andrzeja Wajdy oraz reżyserskiego małżeństwa: Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Reżyserka i scenarzystka opowiada, jak wyglądał początek ich znajomości: realizowali „Plac Zbawiciela”, gdy ktoś poprosił ich o przygarnięcie Piotra.
- Byliśmy dość niechętni, ale kiedy przyszedł, ujął nas świetnym wychowaniem, nieśmiałością i pracowitością. Nie mieliśmy pojęcia, kto to jest, nie znaliśmy Staraków. To był, zdaje się, jego pierwszy plan filmowy w Polsce – wspomina w rozmowie z Onetem. - Pamiętam ostatni dzień zdjęciowy. Był bankiet, który - również z przyczyn finansowych - robiliśmy u sąsiadów w ogrodzie. Nagle przyjechał samochód i przywiózł nieprawdopodobne ilości szampana i wędzonych ryb. Okazało się, że to był prezent od Piotra. Dziękował nam, że mógł być w tym projekcie. Byliśmy zupełnie oszołomieni.
Wysłanie ryb i szampana to jednak niewielka przysługa w porównaniu do tego, co Piotr Woźniak-Starak zrobił kilka lat później. Krzysztof Krauze zachorował na raka prostaty. Przez osiem lat walczył z nowotworem, w czym miał pomóc mu drogi lek. Niestety małżeństwa Krauzów nie było stać na kupno preparatu. Wtedy pomógł właśnie Piotr.
- Mój mąż był umierający, miał przerzuty do mózgu. Wyczerpały się ścieżki leczenia. Został jeden lek, który mógł pomóc, bardzo drogi. Załatwiłam go, ale brutalnie mówiąc, zabrał nam go jeden z onkologów. Być może miał rację, może nie miało to sensu z perspektywy medycznej. Dawka tego leku kosztowała kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Musiałam Krzysztofowi powiedzieć, że straciliśmy ten lek. Byliśmy bardzo podłamani. Którejś soboty o ósmej rano zadzwonił telefon - to kurier od Piotra, pyta, czy jesteśmy w domu. Mówię, że jesteśmy, siedzimy na tarasie, pijemy kawę. Przyszedł i przyniósł dawkę leku na pół roku. Powiedział nam, że to prezent od Piotra. Do dziś nie wiem jak, od kogo dowiedział się o tym, że mamy taki problem – czytamy.
- Zadzwoniłam, żeby podziękować. "Aśka, sp*****laj, o czym ty w ogóle mówisz. Pomogliście mi, ja zawsze pomogę Wam. Daj znać, kiedy się lek skończy i dowieziemy następną dawkę". I rozłączył się.