Laura Łącz: Pierwszy mąż wolał balangi ode mnie

2010-03-23 15:25

Jak sama przyznała, wcześnie zaczęli interesować ją mężczyźni. Laura Łącz, aktorka teatralna, filmowa i pisarka zarazem, tylko nam opowiada o swojej pierwszej, wielkiej i jednocześnie nietrwałej miłości. Dominika, mojego pierwszego męża, poznałam, mając 15 lat. On był niewiele starszym 17-letnim młodzieńcem. Poznaliśmy się na Starym Mieście, w restauracji Krokodyl.

Ja przychodziłam tam z koleżankami, on cudownie grał tam na pianinie. Był hipisem, który właśnie uciekł z domu. Chłopakiem niezwykle utalentowanym. Nie skończył żadnej szkoły, ale gdy rozpadły się Czerwone Gitary, to on został następcą Krzysztofa Klenczona.

Patrz też: Laura Łącz: wcześnie zaczęłąm się interesować chłopakami

Kiedy miałam 18 lat, postanowiliśmy się pobrać. Oczywiście, że rodzice byli przeciwni. Właśnie rozpoczęłam studia, byłam strasznie młoda. Odradzał mi to też mój rektor Tadeusz Łomnicki. Mówił, że to za wcześnie, że przede mną są aktorskie studia, bardzo intensywne. Ale byłam tak zakochana, że chciałam być tylko z Dominikiem.

Więc wzięliśmy ślub w Pałacu Ślubów na Starym Mieście, potem w katedrze przy ul. Świętojańskiej. Dominik był wtedy na tyle sławny, że nawet w dzienniku telewizyjnym pokazywali fragmenty z naszej uroczystości. Po ślubie wyszłam z domu z jedną walizką. Mogliśmy mieszkać w domu moich rodziców na Saskiej Kępie, gdzie były wszelkie wygody, ale ja nie chciałam.

Czytaj dalej >>>


Potrzebowałam wolności. Zamieszkaliśmy w Hotelu Warszawa, a potem wynajęliśmy pokój. Niestety, tryb życia Dominika był nie do zniesienia. Pił, żył w nocy, spał w dzień. A ja miałam studia, musiałam się uczyć. Potem, gdy już zaczęłam grać w teatrze, w telewizji, w radiu, musiałam być wypoczęta, w dobrej formie, musiałam znać tekst. Błagałam go: - Zmień tryb życia. Naprawdę chciałam, żebyśmy się dogadali.

Patrz też: Urzędasy z MSWiA kupieni za wódkę?

Potem, gdy straciliśmy mieszkanie, ja wróciłam do rodziców. Myślałam, że to nim potrząśnie, że się opamięta. Niestety, tak się nie stało.

Rozstaliśmy się po 10 latach znajomości, w... wielkiej zgodzie. Nawet pani sędzia na rozprawie rozwodowej dziwiła się, że wyszliśmy z sądu, trzymając się za ręce. Po rozwodzie jak dawniej przychodził do mnie do garderoby, siadał, grał na gitarze, jakby nic się między nami nie zmieniło. Potem odchodził na Stare Miasto, do swojego życia, taki kolorowy, jak hipis...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki