Piotr CYRWUS, czyli RYSIEK z KLANU o swojej ŚMIERCI: Będę miał ZAWAŁ - WYWIAD

2012-01-29 12:41

Jego odejście z "Klanu" zmartwiło wielu fanów. Ale czy to było konieczne?! Czy dyrektor teatru, z którym związał się aktor, zabronił mu dłużej grać Ryśka? Piotr Cyrwus (51 l.), odtwórca roli Ryszarda Lubicza w telenoweli Jedynki, tylko "Super Expressowi" zdradza, co teraz będzie robił i jak umrze w serialu.

"Super Expres": - Miał pan urlop?

Piotr Cyrwus (51 l.): - Miałem, w sierpniu.

- Myślałam, że teraz. Wszystkie sceny z pana udziałem już zostały nakręcone...

- Skończyłem grać w ubiegły piątek.

- To chociaż śpi pan do godz. 12?

- Dziennikarze mi nie dają. I jestem już w wieku, w którym nie śpi się tak długo.

- Co pan teraz robi?

- Pracuję, udzielam wywiadów. Przysięgam, prosiłem już żonę, by mi rękę ucięła, jak zgodzę się na jeszcze jeden wywiad. Nawet koledzy myślą, że ja to prowokuję, sam dzwonię do dziennikarzy i umawiam się na rozmowę.

- A poważnie?

- Gram w Białymstoku. Gram w warszawskim Teatrze Capitol, mam próby w Jaworznie, wystąpię tam z nową sztuką "Wariacje enigmatyczne". Potem wracam do Krakowa... Jeżdżę po Polsce z przedstawieniami, z "Ławeczką", "Zimnym prysznicem", "Wariacjami enigmatycznymi". Dość skrupulatnie mam zaplanowane 2 kolejne miesiące. Uczę się ról, czekam na propozycje. Żona mówi, że jestem pracoholikiem.

- Gdzie pan mieszka?

- I w Warszawie, i w Krakowie. Gdzie częściej? Musiałbym policzyć godziny.

- Zdradzi pan, jak umrze w serialu?

- To nie jest ważne jak. Czy wykonam salto albo spadnę ze stołka. Nie chcemy epatować śmiercią. Bardziej chcemy pokazać, że śmierć jest problemem rodziny, która cierpi, która musi poukładać sobie życie. Tak jest w serialu i w życiu prawdziwym.

- Zdradzi pan choć trochę?

- Dostanę w pracy zawału i... jeszcze coś się zdarzy. Ale ponieważ sceny pogrzebu mają być emitowane 22 lutego, to do 21 wszystko jeszcze może się zdarzyć. Mogę wrócić... Oczywiście musiałbym ponieść koszty, ale fizycznie jest to możliwe.

- Dostawał pan listy błagalne od widzów, żeby pan nie odchodził z serialu?

- Chyba nie znają mojego adresu, bo do mnie takie listy nie przychodziły. Mamy wstydliwe społeczeństwo. Dziecko jeszcze podejdzie, poprosi o autograf, ale dorośli... uciekają. No, chyba że mają jakieś wspomaganie, alkohol albo przed dziewczyną chcą się popisać.

- Producenci nie błagali?

- Nie błagali. To były męskie rozmowy. Bzdury pisano o drażnieniu mnie różnymi kwotami, a to w ogóle nie było brane pod uwagę. Dwa lata temu spotkaliśmy się na zawodowej płaszczyźnie i odtąd trwało przygotowanie do odejścia Ryśka. Nie chciałem odejść w trzy miesiące, nie jestem jakimś zadufanym w siebie gogusiem. Szanuję tych ludzi, oni mnie szanują i wspólnie czekaliśmy, by stało się to w odpowiednim momencie.

- Gdyby padła teraz propozycja zagrania w serialu składającym się z tysiąca odcinków...?

- Prawdziwy polityk nigdy nie mówi "nigdy". Oczywiście, że będę przyglądał się propozycjom... Kiedyś dziennikarze próbowali policzyć, ile to ról przez Ryśka straciłem. Ale to nie tak. Wcale nie mamy pięciu scenariuszy filmowych i dwóch teatralnych do przejrzenia na stoliku nocnym, choć może są tacy szczęśliwcy w Polsce. Ja nigdy nie miałem takiego komfortu, choć także nie grałem wszystkiego, co dostałem. Ale też, by było jasne, nie mam zamiaru udowadniać teraz, że po Ryśku będę złym chłopakiem, gangsterem i teraz wyłącznie będę biegał z pistoletem. Ja już to grałem i gram, tylko młodzi dziennikarze - jak mówi mój syn "plotkarze" - korzystający z Internetu jako jedynego źródła wiedzy spłaszczyli mój dorobek do jednej roli.

- To ciężki zawód?

- Ciężko to mają górnicy, to trudny zawód. Choć powiem też, że denerwuje mnie hipokryzja kolegów, którzy mówią: "Nie chciałbym, by moje dziecko zostało aktorem". To tak wygląda, jakby ktoś ich wciskał, zmuszał, by byli aktorami. "Powinienem grać Hamletów..." - zdarza się, że tak mówi aktor. Ale jak ma tylko dwa dni zdjęciowe tygodniowo w serialu, to jest nieszczęśliwy.

- Pańska córka skończy wkrótce szkołę teatralną, zostanie aktorką.

- Ani z żoną nie odradzaliśmy jej tego, ani nie polecaliśmy. To był jej wybór. Ale też powiem, by poczuć ten zawód, by choć raz zagrać w teatrze, trzeba skończyć szkołę. Nie ma innej drogi. Zagranie w serialu, w filmie jest tylko namiastką zawodu. Teraz nęcą aktorów szybką karierą, a po dwóch latach: "Pan jest zgrany, potrzebujemy nowych twarzy". W tym zawodzie trzeba mieć doświadczenie i szanować się. Ciekawe role dla facetów są po "50". Może Hamleta już nie zagram, ale zostaje król Lear, Ryszardowie...

- Pan jest przeciwny zatrudnianiu aktorów bez szkół?

- Jeżeli płacimy podatki, z których za ciężkie pieniądze utrzymujemy szkoły teatralne, jeżeli tak bardzo chcą, byśmy płacili abonament, a telewizja publiczna angażuje celebrytów, to bym się nad tym zastanowił... Bo jeśli w prywatnej stacji ktoś z psa zrobi zająca i mu się to podoba, to proszę bardzo.

- Postawił pan sobie granicę: do "50" gram Ryśka, a potem zaczynam nowy etap, przechodzę do Teatru Polskiego?

- Ale ja nigdzie nie przechodzę i nie zaczynam nowego etapu. Jestem aktorem i nadal wykonuję swój zawód. I to nie tak, że w serialu gram lewą ręką, a w teatrze prawą. I tu, i tam gram najlepiej jak potrafię.

- Nie mógł pan zostać tu i być tam?

- Kiedy grałem w Teatrze Starym w Krakowie i w serialu w Warszawie, miałem poczucie, że tam jest mnie za mało i tutaj też. Słyszałem też, że nie mogę dalej grać Ryśka, bo Andrzej Seweryn, dyrektor teatru, zabronił mi... Wręcz odwrotnie, kiedy zdradziłem mu mój zamiar odejścia z serialu, zapytał: "A z czego będziesz żył?". Bo wiadomo, że w teatrze pieniądze są inne.

- A martwi się pan, z czego będzie żył?

- Dzięki Bogu jestem zdrowy i chce mi się pracować. Wystarczy tyle, ile mam. Od Pawła Karpińskiego producenta i reżysera w "Klanie" nauczyłem się, że nie trzeba pytać o pieniądze. Najpierw trzeba wykonać dobrze pracę, którą w przypadku wolnego zawodu trzeba sobie zorganizować, a pieniądze przyjdą same.

- Nie myśli pan o emeryturze, by coś odłożyć?

- Myślę, byśmy częściej mogli widywać się żoną, bo dzieci mają już swoje życie. Nie myślę o emeryturze, bo aktorzy jej nie mają. Myślę o tym, co jest teraz i o śmierci. O etapie pośrednim nie.

- Mógłby pan zostawić coś dzieciom.

- Jak mawiał ks. Tischner: Co trzeba zostawić dzieciom, żeby długo pamiętały? Długi. Jak będą mieć dużo długów, to długo będą pamiętały.

- To miłe zostać kultową postacią?

- Nie mam do tego osobistego stosunku. Prawda jest taka, że nigdy nie chciałem być aż tak znany. Tak wyszło, znak czasu. Ale to Rysiek został postacią popkultury. Ja, jako Piotr Cyrwus, wolałbym nie.

- 22 lutego w telewizji puszczą ostatnią scenę z udziałem Ryśka. Wypije pan szampana?

- Mam spektakl w teatrze. Chyba nie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki