Ewa Złotowska: Połączył nas pies Feluś

2010-02-10 2:00

Pszczółka Maja do żywego jej dopiekła. Bo choć aktorka miała na koncie inne sukcesy, wszyscy kojarzyli ją z bajkową postacią. Tylko "Super Expressowi" Ewa Złotowska opowiada o swojej karierze i o mężu, którego wybrał dla niej ukochany pies.

Miałam absolutnie dość nadopiekuńczych facetów, ale niezauważenie przylgnął do mnie mój obecny mąż, Marek Frąckowiak. Wtedy dużo pracowałam, a byłam właścicielką psa, którym trzeba było się zajmować. Marek miał czas mocno nieuregulowany. Brał więc mojego Felusia na męskie spacery, gdzie rzucali sobie daleko patyki. Zrobiła się z nich para bardzo udanych kumpli. Któregoś dnia Marek zostawił u mnie rękawiczki i Feluś... wąchał je, wąchał i tak strasznie tęsknił, że ja w końcu powiedziałam: "No już dobrze, zadzwonię, niech przyjdzie do ciebie". Marek przyjechał i zasiedział się...! Od 20 lat jesteśmy razem. Mąż jest moim największym przyjacielem, nie sądziłam, że coś takiego mogło mi się w życiu zdarzyć.

Tak samo jak nie sądziłam, że moje życie zawodowe tak zdominuje Pszczółka Maja. Do dubbingu trafiłam w wieku 19 lat, a i tak wszyscy pamiętają mnie tylko jako Maję. Po pracy nad tą bajką dostawałam odruchu wymiotnego. Bo nastąpił w moim życiu okres, kiedy wszyscy dzwonili, bym przyjechała do domu dziecka w mieście X czy domu kultury Y i zrobiła spotkanie z Mają. Oczywiście za darmo. A wtedy moja sytuacja finansowa była mocno nieciekawa.

Dziś? Nie pracuję już w programach dla dzieci, także nie tańczę. Bo parę lat temu rozbiłam się samochodem (zderzenie czołowe na zakręcie). Poskładali mnie z wielu kawałków, ale baletnicą już nie będę.

Weszłam w wiek, w którym jestem mało interesująca jako amantka, ale jeszcze nie tak interesująca jako staruszka. Dlatego gram tylko w jednej sztuce, w "Klimakterium... i już", z którą jeżdżę po Polsce wraz z trzema koleżankami. Poza tym piszę własne sztuki, reżyseruję, robię adaptacje.

Pyta pani, dlaczego nie mam dzieci. No cóż, bardzo tego żałuję, ale uważam, że dziecko powinno mieć rodziców i dom, a ja przez wiele lat go nie miałam. Nie mogłabym też wozić dziecka w chuście jak Cyganka, żeby siedziało w śmierdzącej garderobie. A potem, gdy już miałam dom, zrobiło się trochę późno.

Byłam człowiekiem wiatrem, a zrobiłam się człowiekiem krzakiem. Bardziej stateczna się stałam, ale wszystko ma swój czas... Jesteśmy z mężem już w wieku dojrzałym i pewne rzeczy oceniamy z innej perspektywy. Co jest więc ważne? Nasz dom jest ważny! Kiedy wjeżdżam do swojego Powsina, czuję, że całe zło świata zostawiam za sobą. Ten dom, ogród, raj, który tu stworzyliśmy, przewyższa każdą wartość, wszystko...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają