Wdowa po konferansjerze Polskiego Radia i spikerze Telewizji Polskiej, chciała by na pogrzebie męża przemówił jego przyjaciel, również aktor. Niestety Ks. prałat Marek Gałęziewski, który jako dyrektor reprezentuje zarząd cmentarza (Opiekę nad Starymi Powązkami sprawuje Kuria Metropolitalna Warszawska), nie zgodził się na taką formę pożegnania.
- Zgłosiłam się do księdza z prośbą, czy przyjaciel męża, także aktor, mógłby po mszy powiedzieć o nim kilka słów. Ksiądz spurpurowiał i krzyknął: „a co, wy aktorzy, będziecie mi tutaj o swoich świństwach opowiadać? Żadna świecka osoba, póki ja żyję, nie odezwie się w kościele!”. I że my, aktorzy, myślimy, że „nam wszystko wolno”. Wcięło mnie w podłogę - opowiada "Gazecie Wyborczej" starsza kobieta. - Tłumaczyłam, że to są panowie w wieku 87 lat, jeden z nich chce powiedzieć o swoim szkolnym koledze kilka ciepłych słów. Nie zgodził się, a ja się rozpłakałam - dodała wdowa.
Ostatecznie przemowa odbyła się przed kościołem. Ksiądz odprawiający mszę miał jednak pospieszać żałobnika. - To było straszne. Gdybym wiedziała, że mój mąż będzie miał taką końcówkę, to w życiu nie zgodziłabym się na jego pochówek na tym cmentarzu – wyjawiła informatorka "Gazety Wyborczej".
Według innej kobiety, która chowała na Starych Powązkach męża, cena pogrzebu i opłaty cmentarne, których zażądał od niej ks. Gałęziewski, były bardzo wysokie, w sumie ponad 10 tysięcy złotych. Było to 5 tys. zł na rzecz cmentarza i drugie tyle za dzierżawę (99 lat, przyp.). – To jest bulwersujące, ale człowiek, gdy umiera mu bliska osoba, naprawdę nie wie, jak reagować w takich sytuacjach - wyznała wdowa.
Po sprawy odniósł się ks. Przemysław Śliwiński, rzecznik archidiecezji warszawskiej, który obiecał przyjrzeć się działaniom proboszcza ze Starych Powązek. – Każda z tych spraw, które zostały przez panią ujawnione, będzie przedmiotem sprawdzenia przez odpowiednią instytucję w kurii, z udziałem przedstawicieli zarządu cmentarza. O wynikach poinformuję – obiecał duchowny dziennikarce "Gazety Wyborczej".