– Czasami, prowadząc „You Can Dance...”, podkreśla pani, że nie zna się na tańcu. A przecież wygrała pani „Taniec z gwiazdami”...
– Nie znam się na technice. Gdy słucham komentarzy Michała Piróga czy Agustina Egurroli, nie rozumiem niektórych użytych przez nich terminów. Ja potrafię powiedzieć jedynie, czy czyjś taniec mi się podoba, czy nie. Patrząc, jak niektóre osoby tańczą – obserwując ich twarze, ekspresję ich ciała – aż mnie ciarki przechodzą! Wtedy umiem powiedzieć, co na mnie działa, co wywołuje moje emocje. Ta szesnastka to zdeterminowani, otwarci, weseli młodzi ludzie. I to jest właśnie wspaniałe w tym programie.
– Porównuje ich pani z uczestnikami poprzednich edycji?
– Trudno uniknąć porównań. Ten program jest taki, jak jego uczestnicy. Wnoszą do niego siebie, swoje umiejętności, energię, podejście do życia. Za każdym razem ten ładunek emocjonalny jest inny. W tej grupie, spośród dotychczasowych, jest największy. Mają w sobie coś, co daje im siłę do walki. W Barcelonie ciężko pracowali, lecz nigdy nie narzekali, zawsze byli uśmiechnięci. I bynajmniej nie był to uśmiech sztuczny, na pokaz.
– Ma pani wśród nich swojego faworyta?
– Jest kilka osób, które mnie powalają swoim podejściem do życia i tańca. Nie mogę powiedzieć, komu szczególnie kibicuję, ale mogę za to śmiało stwierdzić, że nie ma wśród nich osoby, która byłaby niesympatyczna.
– Oprócz „You Can Dance...” jest pani współgospodynią „Dzień dobry TVN”. Ma pani nowego partnera Bartosza Węglarczyka. Jak się z nim pracuje?
– Bartek jest super. Znamy się od lat. Był dla mnie wielką nadzieją polskiego dziennikarstwa, najmłodszym korespondentem zagranicznym, dziennikarskim guru młodego pokolenia. Prywatnie Bartek jest wielkim fanem dobrego kina. Ma w domu około 3 tys. DVD z filmami. Słucha też muzyki, śledzi, co dzieje się w popkulturze. Nie wiem, jak znajduje na wszystko czas. Rano program w TVN, potem praca nad kolejnym wydaniem gazety do późnej nocy. Muszę się przy nim potrójnie sprężać. Podoba mi się, że obydwoje jesteśmy mocno zaangażowani w program. Spotykamy się, ustalamy wiele szczegółów. Staliśmy się wraz z redakcją programu zespołem tworzącym nasze wydania „Dzień dobry TVN”.
– A Bartosz radzi się pani jako doświadczonej dziennikarki i prezenterki telewizyjnej?
– Merytorycznie Bartek nie musi się mnie radzić. Czasem zdradzam mu pewne tricki technicznie, np. jak powinien stanąć przed kamerą. Uczestniczyliśmy w warsztatach, które prowadził Jurek Bogajewicz (m.in. reżyser „Niani” – przyp. red.). Oglądaliśmy nasze wspólne nagrania, a następnie omawialiśmy je. To była dobra lekcja, bo dowiedzieliśmy się, jakie są mocne, a jakie słabsze punkty naszego duetu.
– Czy pani córki wykazują już pewne zainteresowania zawodowe?
– Przypuszczam, że moja starsza córka, Pola (11 l.), jeśli pójdzie w ślady taty, może zostać świetnym dziennikarzem politycznym i zrobić karierę nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Młodsza, Iga, pisze przepiękne wiersze. Gdy była malutka i jeszcze nie umiała pisać, nagrywała je na dyktafon. Teraz, gdy już włada piórem, wieczorem zostawia mi na poduszce karteczki ze swoją poezją. Razem czytamy utwory Leśmiana, Pawlikowskiej, księdza Twardowskiego. Pola mówi, że to bzdety, a wówczas Iga ma łzy w oczach. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej 8-letniej wrażliwości.
– Ma to chyba po mamie? Pani też często się wzrusza...
– Mam nadzieję (śmiech). Muszę się powstrzymywać, ale czasami nie jestem w stanie opanować emocji. Jestem zodiakalną Rybą i osobą bardzo uczuciową. Z drugiej strony prócz dziennikarstwa telewizyjnego prowadzę własny biznes i nie mogę mieć wizerunku zapłakanej nimfy. Emocje jednak czasem biorą górę!