- "Pytanie na śniadanie" to program nadawany na żywo. Lubi pani ten rodzaj pracy, czyli tzw. żywce?
- Uwielbiam je, bo mam w życiu mało czasu, a "żywiec" ma swoje prawa. Wiadomo, kiedy się zaczyna i kiedy się kończy. Nie ma montażu, wszystko jest jak jest, jak poszło, tak poszło. Poza tym to ten rodzaj adrenaliny, który według mnie jest rewelacyjny. Nakręcam się, szybko mówię, czasem za szybko, ale pracuję nad tym. Kiedy przychodzą ciekawi goście, oprócz wiedzy czerpię z nich energię.
Przeczytaj koniecznie: Wojna Szulim z Popek
W "Pytaniu" wspólnie z gośćmi tańczymy, śpiewamy, śmiejemy się, czasem płaczemy. Ta formuła "na żywo" wymaga jednak obycia z kamerą i refleksu. Myślę, że tego ostatniego nauczyłam się również podczas opieki nad moimi dwiema córkami i chrześniakami (śmiech). Kiedy ma się żywe dzieci, trzeba mieć oczy dookoła głowy.
- Trzeba czasem znaleźć sposób na gości, którzy przychodzą do programu?
- Tak, czasem trzeba mieć swój sposób. Trudno się dziwić, gdy zaproszony gość wstaje rano, czego zazwyczaj nie lubi, czeka na samochód, a ten nie przyjeżdza, bo np. zasypało drogę. Taka osoba troszkę zła wchodzi do studia. Wtedy trzeba coś zrobić, coś, co pomoże przywrócić miłą atmosferę. Czasem żartuję, czasem czymś dobrym częstuję. I jakoś się udaje.
- I na każdego to działa?
- Z kobietami jest zazwyczaj trudniej (dobrze, że pracujemy w parze), z facetami prościej. Pamiętam też sytuację, gdy pewna zapowiadana od rana artystka miała wystąpić w naszym programie, a tymczasem pokazała się u konkurencji w tym samym czasie. Nam przekazała, że utknęła w korku. Po programie jeden z widzów zadzwonił i powiedział, że niepotrzebnie usprawiedliwiamy tę panią, bo przecież występuje w innej stacji. To niemiłe sytuacje.
- Z Michałem Olszańskim, z którym prowadzi pani program, uzupełniacie się, czy jesteście jak ogień i woda?
- Raczej się uzupełniamy. Michał też bywa nakręcony. I zabawny, choć ma wizerunek skupionego i poważnego. Czasem opowiada pikantne kawały, zawsze zagląda do kuchni, ucina rozmowy z operatorami. Ma kilka różnych twarzy potrzebnych w tym programie, ale jedna dominuje - jest prawdziwym facetem.
- A nie ma między wami podziału, że pani jest od rozrywki, a on od spraw społecznych?
- Tak mawia Michał, choć to teoria. Jesteśmy oboje prawdziwi i różne sprawy nas obchodzą. Myślę, że się uzupełniamy i wymieniamy tematyką. Michał jako szarmancki mężczyzna i prawdziwy dżentelmen jakoś dobrze wpływa na zaproszone do nas panie, ja radzę sobie z mężczyznami. Ważny jest dla mnie efekt pracy, program i to, że robimy coś razem. Staramy się wobec wszystkiego trzymać dystans.
- Ma pani wiele zainteresowań. Wykorzystuje to pani w programie?
- Interesuje mnie życie. Mam tak wiele różnych spraw na głowie, ale lubię wiedzieć, o czym mówię - jeśli mogę gdzieś pójść i zobaczyć nowe przedstawienie, film, koncert - to idę. Potem, gdy rozmawiam z moimi goścmi po premierze ich sztuki czy płyty, to patrzę na nich inaczej, bardziej świadomie. Interesuje mnie też to, jak się zmienia nasza obyczajowość. Jung napisał, że nasza edukacja kończy się na przygotowaniu do zawodu i ożenku. Dalej nikt nas nie uczy, jak żyć, jak być z drugim człowiekiem, a przecież to są dopiero prawdziwe wyzwania.
- Ma pani jakieś plany na nowy rok?
- Tak. Chciałabym zrobić program o seksualności i uczuciach, bo z rozmowami o tym my, Polacy, mamy problemy. Ale do tego są potrzebne zgoda szefa i dobry zespół - samemu w telewizji nic nie da się zrobić.
- Ma pani w domu trzy zwierzaki. Skąd wzięła się papuga?
- Rzeczywiście mam kota, psa i papugę. Ta ostatnia jest najbardziej aktywna, sama opuszcza klatkę, chodzi po domu i przegryza kable - ostatnio wywaliło mi przez nią korki A skąd się wzięła? Kiedyś musiałam wyjechać na kilkanaście dni. Zarówno ja, jak i moje córki bardzo za sobą tęskniłyśmy. Wymyśliłam więc zakup papugi, bo obie kochają ptaki. Przez te kilka dni, kiedy mnie nie było, oswajały ją. Papuga zapamiętuje ton głosu i recytuje fragmenty rozmów. Jej popisowy numer to "Litwo, Ojczyzno moja" z "Pana Tadeusza".