Porażek nie rozpamiętuję; ROZMOWA z Małgorzatą Walewską

2013-10-21 4:00

Małgorzaty Walewskiej los nie oszczędzał. Jednak artystka nie ogląda się za siebie, tylko skupia na tym, co dobre. To jej sprawdzony sposób na szczęście.

Jest jedną z najsłynniejszych mezzosopranistek na świecie. Niezwykle utalentowana, piękna, a przy tym skromna. – Uważam się za osobę szczęśliwą, ale to nie znaczy, że niczego mi nie brakuje. Mam zdrowe, ambitne i utalentowane dziecko, które już znalazło swoją drogę w życiu, i to jest dla mnie źródłem największego szczęścia. Udało mi się wyjść zwycięsko z poważnej choroby, co zawdzięczam swojemu charakterowi, optymizmowi, rodzinie i przyjaciołom (…). Tak naprawdę los mnie nie oszczędza, ale staram się doceniać to, co jest dobrego i na tym budować szczęście, a nie rozpamiętywać porażki... – przekonuje pani Małgorzata i dodaje, że również śpiewanie daje jej wiele szczęścia. – Dla mnie kreowanie postaci scenicznej to jak podróż w czasie. Trzeba włożyć w to wiele pracy. Opanować role w obcym języku, sprostać wszystkim wymaganiom muzycznym, co trwa parę miesięcy. A potem... wychodzę na scenę i przez trzy godziny jestem kimś innym. Mogę pozwolić sobie na ekspresję wszystkich emocji i pozwalam sobie na zachowania, które nigdy nie towarzyszą mi w życiu prywatnym. To jak psychoterapia – mówi artystka.

– Musi być pani bardzo szczęśliwą osobą. Piękna, spełniona zawodowo i rodzinnie. Myślę, że niczego pani nie brakuje. Czy tak?

– Owszem, uważam się za osobę szczęśliwą, ale to nie znaczy, że niczego mi nie brakuje. Mam zdrowe, ambitne i utalentowane dziecko, które już znalazło swoją drogę w życiu i tak naprawdę to jest dla mnie źródłem największego szczęścia. Udało mi się wyjść zwycięsko z poważnej choroby, co zawdzięczam swojemu silnemu charakterowi, optymizmowi, rodzinie i przyjaciołom, którzy bardzo się sprawdzili w tych ciężkich chwilach. Tak naprawdę los mnie nie oszczędza, ale staram się doceniać to, co jest dobre, i na tym budować szczęście, a nie rozpamiętywać porażki i biadolić, że życie nie ma sensu i nie warto nic robić, bo i tak umrzemy.

– Bardzo trudno jest godzić życie prywatne z zawodowym, zwłaszcza gdy jest ono tak intensywne, jak w pani przypadku. Jak to się pani udaje? Jak wytrzymuje to rodzina?

– Całe moje życie tak wygląda i wszyscy się do tego przyzwyczaili. Tak naprawdę nienormalna jest sytuacja, kiedy siedzę za długo w domu. Intensywne wyjazdy były dla mnie trudne do pogodzenia, kiedy moja córeczka była mała, ale teraz ma swoje życie, także artystyczne. Również bardzo intensywne, które zna z własnego dzieciństwa.

– Śpiewanie jest pani pasją. Robi pani to, co kocha. Czy w robieniu tego, co się lubi, można upatrywać recepty na szczęście?

– Zdecydowanie tak. Myślę, że tylko wtedy praca może przynosić satysfakcję, jeśli podchodzi się do niej z pasją. I wszystko jedno, czy jest się śpiewaczką operową, księgowym czy szewcem. Dla mnie kreowanie postaci scenicznej to jak podróż w czasie. Trzeba włożyć w to wiele pracy. Opanować rolę w obcym języku, sprostać wszystkim wymaganiom muzycznym, co trwa parę miesięcy. A potem... wychodzę na scenę i przez trzy godziny jestem kimś innym. Mogę pozwolić sobie na ekspresję wszystkich emocji i pozwalam sobie na zachowania, które nigdy nie towarzyszą mi w życiu prywatnym. To jak psychoterapia. 
– Czym jest dla pani ryzyko? Niejeden raz dowiodła pani, że lubi ryzyko, np. kiedy wyszła pani na scenę w stanie przedzawałowym. Jak ryzykować, żeby nie przeholować?

– Ryzyko polega właśnie na tym, że można przeholować. Najlepszym przykładem przeholowania w moim przypadku było właśnie podjęcie ryzyka zaśpiewania premiery w Krakowie podczas napadu arytmii serca. To mogło zakończyć się śmiercią. Tak naprawdę każdy krok i każda decyzja to pewnego rodzaju ryzyko w dzisiejszych niepewnych czasach.

– Mężczyźni uwielbiają panią, kobiety zresztą też. Czy to nie jest męczące?

– Mam szczęście, że moimi fanami i wielbicielami są ludzie o pewnej wrażliwości i dużej kulturze, więc nie są nachalni i bezczelni. Poza tym mój zawód to „usługi dla ludności”. Mogę śpiewać, rozwijać się i w ogóle istnieć na scenie tak długo, jak państwo będą chcieli mnie słuchać, oglądać, podziwiać. Tak naprawdę państwa uwielbienie sprawia mi radość i jest potwierdzeniem tego, że moja praca ma sens. Dziękuję moim wszystkim fanom za to, że są.

– Czego oczekiwałaby pani jeszcze od losu, tylko dla siebie?

– Jest jeszcze wiele ról, które chciałabym zaśpiewać. Role, o których marzę, to głównie kompozycje rosyjskich mistrzów, ale ostatnio coraz częściej myślę też o Wagnerze.

– Jak odreagowuje pani stres, bo chyba i on czasami panią dopada?

– Stres to mój nieodłączny kompan. Staram się go oswoić od lat. Najlepszą metodą, na którą rzadko mogę sobie pozwolić, jest wyjazd do ciepłego kraju. Doraźnie pomaga mi ciepła kąpiel, masaż, dobry film i cisza.

– Dziękuję za rozmowę.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki