Reżyserujący przedstawienie Ondrej Spisák wprowadził na scenę świat teatru w formie najczystszej, najprostszej, a więc najszlachetniejszej, dzięki czemu pozostawił widzom przywilej posługiwania się wyobraźnią. W tym przedstawieniu szkolne ławki są elementami kosmosu, w którym ludzie żyją podle i godnie, zdradzają, wybaczają, błądzą, choć nie starają się specjalnie, to przeważnie są mali, za to niebanalni. Właściwie w każdym przypadku marnują życie sobie i innym. Z doskonałego tekstu Słobodzianka Spisák konstruuje rzeczywistość Polski w ramach fobii narodowościowych, a z ławek buduje miejsce na świecie. I choć ani razu nie pada ze sceny nazwa miejscowości, wszyscy wiedzą, że akcja sztuki toczy się w Jedwabnem, w miejscu, w którym 10 lipca 1941 roku Polacy (z niemieckiej inspiracji) żywcem spalili 1600 Żydów.
W "Naszej klasie" uczy się 10 uczniów. Nad drzwiami zmieniają się symbole: krzyż ustępuje miejsca sierpowi i młotowi, później pojawia się swastyka, znów sierp i młot, ponownie krzyż. Każda zmiana wznosi kolejne bariery, rodzi niezrozumienia, pretensje, niegodziwości, czasem nawet heroiczne czyny, ale bez konsekwencji. Najbardziej gorzka jest racja Słobodzianka, gdy stwierdza, że nikt nie potrafi zmarnować sobie życia tak, jak człowiek. Bo w "Naszej klasie" - inaczej niż w tragedii antycznej - nic nie zależy od losu, wszystko od człowieka. A człowiek - niestety - nie zawsze radzi sobie z ideologią, nie zawsze jest w stanie ją zrozumieć.
Asceza teatralnych tworzyw, na którą zdecydowali się Spisák i Frantisek Liptak (scenografia) oraz, że tak powiem, antymimetyczna gra aktorów, sprawiają, że wszystkie sytuacje i wypowiadane słowa mają równie porażającą siłę, co cały spektakl. Jest to także zasługą pięknej zbiorowej kreacji aktorów, której poziom wyznaczała Izabela Dąbrowska. Majstersztyk, gratuluję.