Kłopoty Szapołowskiej zaczęły się w 2011 r., kiedy to nie przyszła do pracy w teatrze, wybierając udział w "Bitwie na głosy". Englert zwolnił aktorkę, a ta pozwała go do sądu. Batalia trwała 10 miesięcy. Wczoraj warszawski sąd orzekł wyrok niekorzystny dla aktorki.
Na sali rozpraw było gorąco, zarówno Szapołowska, jak i Englert, gdy składali końcowe wyjaśnienia, mówili w wielkich emocjach. Kiedy jednak czekali na korytarzu na ogłoszenie wyroku, złe emocje opadły. Englert podszedł do aktorki i uścisnął jej dłoń, a ona się uśmiechnęła. Oboje pokazali klasę.
Po ogłoszeniu wyroku Szapołowska wyszła w pośpiechu, smutna, nie chciała rozmawiać. Rzuciła jedynie: - Przewidywałam to...
- Nie ja wygrałem. Nie ma wygranych i przegranych, prawo wygrało - mówił nam Englert. Zapytany, czy czuje się, jakby spadł mu kamień z serca, odpowiedział: - Spadł i nie spadł, jestem w stosunku do pani Szapołowskiej nadal kolegą. To nie jest tak, że od dziś będę udawał, że jej nie znam. To nie jest żadna frajda prywatna, to jest frajda dyrektora teatru. To są dwie różne rzeczy...