Podobno wróżka przepowiedziała, że powiedzie się pani w życiu. Spełniło się?
- Na ogół nie korzystam z rad wróżek, ale koleżanka namówiła mnie na tę wizytę. Miałam wtedy nie najlepszy czas. Byłam w ponurym nastroju, bez pracy i wydawało mi się, że już tak zostanie - szaro, ponuro, bez nadziei... A wróżka powiedziała, że przede mną fajne dni. Wkrótce dostałam rolę w "Plebanii"...
Czyli z kariery jest pani zadowolona?
- Bardzo cieszę się, że gram w serialach, w Teatrze Polskiego Radia, w dubbingu. Ale my, aktorzy, zawsze odczuwamy zawodowy niedosyt. Chcielibyśmy grać więcej, intensywniej. Mam nadzieję, że wiele fantastycznych ról jeszcze przede mną. Jestem dopiero w pół drogi. Może, gdy będę staruszką, usiądę w fotelu przy aromatycznej herbacie i zastanowię się, czy moje życie zawodowe było bardzo udane, trochę udane czy w ogóle nieudane.
A nie złości pani granie matek? W "Plebanii", w "Samym życiu"...
- Nie, bo ja lubię grać takie postaci. Rzecz nie w tym, że to są matki, ale - ludzie z wadami i zaletami.
A czym matka Gaworowa różni się od matki Grzybowej - obie są dość agresywne, nadopiekuńcze?
- Gaworowa nie jest agresywna. Raczej, rzeczywiście, trochę nadopiekuńcza w stosunku do Kingi. Ale jej postawa wynika z doświadczenia. Miała ciężkie życie, sama wychowywała córkę i chciałaby ją uchronić przed podobnym losem. Zofia Grzybowa zaś to osoba z temperamentem. Z początku, kiedy nie wiedziałam, jak ta postać będzie się rozwijać, bałam się, że scenarzyści pójdą w innym kierunku, niż chciałabym. Zrobiłam założenie, że Grzybowa to dobry człowiek, choć nie bez wad. Wolałam, żeby w tym, co robi, była śmieszna, a nie wredna, nie okrutna. Szczęśliwie okazuje się, że Grzybowej nie udało się zrobić nikomu krzywdy.
Zofia Grzybowa dała pani dużą popularność...
- Ponieważ poruszam się po mieście środkami masowej lokomocji, ludzie często mnie zaczepiają i witają... serdecznie, z uśmiechem. Zdarza się, że obce osoby traktują mnie jak sąsiadkę z bloku, zwierzają się z codziennych problemów. Niektórzy dziwą się: "To pani gra Grzybową?! Ojej, wygląda pani jak kobietka, a na ekranie taki babon..." Babon, bo nie wiedzą, że gdy zaczynałam grać Grzybową, wyglądałam o wiele pokaźniej. Udało mi się schudnąć 16 kilogramów...
Dużo! Czy to było zalecenie lekarza?
- Nie. Po prostu zrozumiałam, że jestem... solidnie zbudowana. No dobrze - powiem to - byłam gruba! Więc zbuntowałam się. Postanowiłam, że się nie dam, że jeszcze za wcześnie na grubość i starość... I udało mi się odchudzić...
Czego nauczyła się pani od swoich bohaterek?
- Zośka Grzybowa dodała mi siły, pewności siebie. Prywatnie jestem osobą dość niezdecydowaną, z wieloma wątpliwościami. Dzisiaj, gdy mam problem, nie wiem, co zrobić, zastanawiam się: "Jak by postąpiła Zośka?" I odpowiadam sobie: tupnęłaby nogą i powiedziała: "Idź do przodu!".
Jaką prywatnie jest pani matką?
- Mąż mówi, że nadopiekuńczą. Bo, gdy moja dorosła córka Martyna w zimie wychodzi z domu z gołą głową, ja zawsze mówię: "Załóż czapkę!" I dodaję: "Nie byłabym matką, gdybym tego nie powiedziała, a co ty zrobisz, to już twoja sprawa". Wiem, że każdy człowiek, także moje dziecko, musi znaleźć swoją drogę i musi przez nią przejść sam. Staram się nie narzucać jej swojego zdania, sposobu myślenia, ale czuwam, bo gdyby działo się coś - według mnie - niedobrego, zdążyła podać rękę.
Od 25 lat jest pani związana z tym samym mężczyzną. Podobno wasz związek zaczął się na studiach... Jaka jest recepta na długie pożycie?
- Nie ma recepty. Gwoli uściślenia: na studiach znaliśmy się, ale nie byliśmy parą. Spotkaliśmy się w teatrze w Białymstoku, gdzie rozpoczynaliśmy karierę jako adepci aktorstwa. Od tamtej pory jesteśmy razem. Wracając do pani pytania - najważniejszy jest kompromis, rozmowa, umiejętność wysłuchania racji drugiej osoby. My wciąż, po 25 latach małżeństwa, lubimy spotkać się w mieście na kawie. Lubimy spędzać ze sobą czas. Mój mąż jest mądrym, rozsądnym człowiekiem, korzystam z jego wiedzy, rozwagi. Jest lekiem na moje liczne wątpliwości...
Był czas, kiedy teatr i grający w nim aktorzy spełniali misję. Teraz aktor potrzebny jest w serialu...
- Byłam pierwszy rok na scenie, grałam rolę Marty w "Zamianie" Paula Claudela. Po przedstawieniu przyszła do mnie pani z kilkunastoletnią córką. Obie były zapłakane. Powiedziały mi, że dzięki mojej roli zrozumiały, o co chodzi w życiu, że pomogłam im rozwiązać wiele problemów i bardzo mi za to dziękują. Przyznam, że byłam wstrząśnięta. Długo myślałam o ich reakcji, o tym, co mi powiedziały. Zrozumiałam, że - może zabrzmi to górnolotnie - aktor chcąc nie chcąc, bierze odpowiedzialność za słowa, za uczucia i za emocje, które płyną ze sceny czy z ekranu. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak widzowie mocno i głęboko przeżywają to, co oglądają. Gdy rozmawiam z widzami "Plebanii", mówią: "To jest serial o nas, o naszych problemach". Pomaga im żyć, rozwiązywać problemy...