Telewizyjna kariera Hanny Lis raczej należy już do przeszłości. Swoich sił próbowała w sieci, gdzie jeszcze w zeszłym roku prowadziła program kulinarny "Moje smaki" w serwisie Onet.pl. Patrząc na jej profil na Instagramie, wydaje się, że teraz prowadzi spokojne i szczęśliwe życie. Hanna Lis postanowiła jednak wrócić do trudnych wspomnień i doświadczeń, o których wcześniej nie mówiła zbyt wiele. Zdradziła, że przez lata bardzo cierpiała, jednak lekarze odprawiali ją z kwitkiem. Co gorsze, o mały włos nigdy nie zostałaby mamą...
ZOBACZ: Sfotografowali córkę Hanny Lis na balkonie. Była rozebrana od pasa w górę! [ZDJĘCIA]
Dziennikarka ma dwie córki ze związku z Jackiem Kozińskim, Julię (22 l.) i Annę (20 l.). Okazuje się jednak, że mogła wcale nie spełnić swoich marzeń o zostaniu mamą.
"Nie jestem „perfekcyjną mamą”, ale JESTEM MAMĄ, co zakrawa na cud. Ale nie było tu „cudu” , a wielka praca lekarzy, którzy walczyli o moje ciąże i uratowali obie obie moje fantastyczne córki", zaczęła swoją historię na Instagramie.
W dalszej części wpisu ujawnia, z jaką chorobą się zmagała.
"Miałam szczęście, bo zaszłam w ciąże (a nie powinnam, to akurat zakrawa na cud) , ale przede wszystkim dlatego, że trafiłam na mądrego, empatycznego lekarza, śp. profesora Tomasza Niemca, który w 1998 roku wiedział (w przeciwieństwie do większości ginekologów w Polsce) czym jest ENDOMETRIOZA. Jemu zawdzięczam przywilej bycia matką", dodaje.
Endometrioza to bardzo poważna i nieprzyjemna choroba. To wędrująca śluzówka macicy, która może pojawić się na różnych narządach, prowadząc do poważnych stanów. Wiążę się to z dużym bólem i osłabieniem. Hanna Lis wyznaje, że przez długi czas lekarze bagatelizowali jej stan zdrowia.
"Minęły 23 lata, a kobiety wciąż słyszą, jak ja przed laty, „TAKA PANI URODA”, „ma boleć”, „histeryzujesz”.
Nie: nie ma boleć, nie powinno, nie musi.
Po kolejnych kilku latach bólu, i lekceważenia tegoż przez kolejnych lekarzy, odważyłam się zawalczyć o siebie. Przeszłam ciężką operację. O kilka lat za późno, bo „lekarze” twierdzili (znowu), że histeryzuję i „szkoda psuć taki ładny brzuszek skalpelem”.
Miałam szczęście: bo straciłam „tylko” lwią część mięśnia prostego brzucha, w którym przez kilka lat rósł kolejny guz, wielkości pomarańczy.
Inne dziewczyny straciły nerki, jajniki, jelita, szansę na macierzyństwo ... długo by wymieniać", pisze dziennikarka.
U Lis na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Teraz jednak postanowiła wspierać inne kobiety i zachęcać je do walki o własne zdrowie.
"Jestem endo-free od lutego 2009 roku.Dziewczyny: walczcie o siebie, nie dajcie się zbywać, ENDOMETRIOZA TO NIE JEST TWOJA URODA!"