„SE”: – Kogo w nim zagrałeś?
R.F.: – Dostąpiłem zaszczytu zagrania Ludwika Witolda Paszkiewicza. To jest jeden z asów lotnictwa polskiego i brytyjskiego z bitwy o Anglię, z Dywizjonu 303 o pseudonimie Pasza albo Paszko. To jeden z głównych pilotów, którzy walczyli w pierwszej fazie bitwy o Anglię. Może nie zestrzelił największej liczby samolotów nieprzyjaciela, ale charakterystyczne jest w nim to, że wszystko się od niego zaczęło. To on jest odpowiedzialny za strącenie pierwszego niemieckiego samolotu przez Dywizjon 303 i tego, że pozwolono im wziąć udział w bitwie.
Jak udało ci się dostać do obsady tego filmu?
– Zaczęło się od castingu, który był bardzo długi. Szukali Polaków, którzy mówią dobrze po angielsku. Plusem było to, że mam dyplom brytyjskiego aktora. Byłem zaskoczony, że dostałem tę rolę...
Jak ci się współpracowało na planie z takimi gwiazdami jak Milo Gibson i Iwan Rheon?
– Super. W swoim życiu pracowałem z kilkoma naprawdę dużymi nazwiskami i muszę powiedzieć, że zagraniczne gwiazdy są naprawdę bardzo profesjonalne, pomocne i zrelaksowane. Milo pokazał klasę, a na planie nie widać było po nim żadnego stresu. Od nich można się wiele nauczyć, przede wszystkim dystansu do zawodu. Polacy podchodzą do tego trochę inaczej, zawsze muszą być najlepsi i brak im tego luzu.
Miałeś wspólne sceny z Marcinem Dorocińskim?
– Mało, ponieważ Marcin dołączył do nas w połowie zdjęć. Zdecydowanie więcej scen mam z Milo i Iwanem. Z Marcinem miałem możliwość porozmawiania prywatnie. To świetny facet i genialny aktor, który odnosi duże sukcesy zawodowe.
Myślisz, że po tym filmie będziesz dostawał więcej propozycji z Polski?
– Nie jestem przeciwnikiem polskich produkcji, mimo że 10 lat temu obraziłem się na Polskę i wyjechałem z kraju. Najpierw dostałem stypendium do szkoły artystycznej w Danii, a potem dostałem się do szkoły w Londynie i tam zostałem. Jeżeli byłyby jakieś propozycje z Polski, to jestem otwarty. Najważniejsze są dla mnie scenariusz i przede wszystkim wizja reżysera.
U którego z polskich reżyserów chciałbyś zagrać?
– Na pewno u Patryka Vegi, bo robi odważne projekty. No i oczywiście u Agnieszki Holland, bo moim zdaniem odniosła największy sukces, jeśli chodzi o polskich reżyserów, a jej sposób reżyserii i interpretowania scenariusza bardzo mi odpowiada. Zagranie w jej filmie byłoby dla mnie olbrzymim zaszczytem.
Skąd pomysł, żeby zostać aktorem?
– Do 16. roku życia byłem typowym dzieckiem lat 90., czyli komputery i telewizja. Nie znosiłem czytać książek. Myślałem, że tak jak mój brat będę informatykiem. W drugiej klasie liceum zrobili nam test predyspozycji do zawodu. Na pierwszym miejscu wyszło mi aktorstwo, na drugim dziennikarstwo, a na trzecim informatyka. Uśmiałem się z tego. Gdy miałem 16 lat, zacząłem czytać książki i coś mi się poprzestawiało w głowie. Potem zapisałem się do kółka teatralnego i zakochałem w aktorstwie.
Jak rodzice zareagowali na to, że chcesz zostać aktorem?
– Nie byli zadowoleni, bo chcieli, żebym został lekarzem. Nigdy nie miałem mentalnego wsparcia od rodziców (na to mogłem zawsze liczyć ze strony cioci Danusi). Choć nigdy nie odmawiali mi wsparcia finansowego. Rodzice do tej pory nie zaakceptowali mojego zawodu i pewnie nigdy tego nie zaakceptują. Mój zawód to pewnego rodzaju rozczarowanie dla nich.
Nie widzę obrączki na twoim palcu. Jesteś singlem?
– Niestety, jej nie posiadam. Aktorstwo to trudny zawód, który wymaga dużo pracy, a kobieta, jak pewnie dobrze wiesz, nigdy nie lubi być tą drugą. A aktorstwo to taka bardzo zazdrosna i emocjonalna kobieta. Trudno jest się związać z taką osobą jak ja. Podobno najgorsze, co można zrobić, to związać się z drugim aktorem, bo to jest koktajl wybuchowy.