- Eurowizja to muzyczna rywalizacja, tymczasem pan zdecydował się na zaskakujący krok i reprezentującą w tym roku San Marino wokalistkę Senhit zaprosił do wspólnego występu na planie programu „Jaka to melodia?”. Skąd tak niecodzienny pomysł, by zaprosić do współpracy rywalkę?
- To się rzeczywiście zdarzyło po raz pierwszy w historii, ale warto tutaj przypomnieć hasło tegorocznej Eurowizji, które brzmi: „Open up!” czyli „otwórz się”. I my właśnie postanowiliśmy się na siebie otworzyć. Pomyślałem w pewnym momencie, że skoro prowadzę program muzyczny, to dlaczego nie zaprosić kogoś z tegorocznych artystów do siebie? Senhit odpowiedziała na taką propozycję od razu, co mnie bardzo ucieszyło. Przyznam, że to dla mnie niesamowita sytuacja, bo nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby przed występem na Eurowizji dwoje konkurujących ze sobą artystów połączyło siły i zaśpiewało wspólnie. Do tego właśnie piosenkę eurowizyjną. W programie „Jaka to melodia?” wykonaliśmy razem „Waterloo” ABBY, utwór, który podbił Eurowizję 1974.
- Już kilka lat temu walczył pan o bilet na Eurowizję. W tym roku to marzenie się spełniło. Jakie to uczucie dla artysty?
- To na pewno wielka nobilitacja, ogromny zaszczyt i spełnieni muzycznych marzeń. Niezmiernie się z tego cieszę. Wtedy się nie udało, ale tematyka związana z Eurowizją co jakiś czas sama do mnie powracała. Miałem okazję być członkiem jury, niedawno prowadziłem Eurowizję Junior. I nagle dostaję informację, że w tym roku to właśnie moja piosenka „The Ride” została wybrana. Nie ukrywam, że na początku był to dla mnie pewien szok (śmiech). Trochę nie dowierzałem i nie do końca wiedziałem, co się dzieje, zwłaszcza, że od tego momentu wszystko zaczęło się bardzo szybko toczyć – kręcenie klipu, sesje zdjęciowe, zainteresowanie mediów… Jestem przyzwyczajony do pracy na planie, ale przyznam, że nawet dla mnie to tempo było szaleńcze! Teraz z niecierpliwością czekam na występ!
- Piosenka, którą pan zaprezentuje, różni się od pana dotychczasowego repertuaru. Przyzwyczaił pan słuchaczy do utworów bardziej lirycznych, romantycznych. Tymczasem „The Ride” to klimat zdecydowanie klubowy, taneczny. Skąd taki wybór?
- Doszedłem do wniosku, że to tak naprawdę dla mnie doskonała okazja, żeby spróbować się odnaleźć w tego rodzaju popie na światowym poziomie. Stwierdziłem, że warto zaryzykować, nie obawiać się zmian. Jak na razie jestem zadowolony z takiego kierunku, a czas pokaże, co będzie dalej. Kto wie, może to jestem nowy ja? Może to dla mnie nowe otwarcie? Na razie postrzegam to przede wszystkim jako fajną przygodę.
- Jak pan się przygotowuje do eurowizyjnego występu i co Pan przygotował dla europejskiej publiczności?
- Moja piosenka jest energetyczna, więc stworzymy niezłe show. Nad całością będzie czuwać reżyser, Mikołaj Dobrowolski. Będą ze mną tancerze z ekipy Agustina Egurroli, chcemy też wykorzystać elementy teledysku, czyli wizualizacje nagrane w warszawskim Muzeum Neonów. Na pewno liczę też na siłę samej piosenki i jej chwytliwego refrenu. Będzie dynamicznie i będzie dużo pozytywnej energii.
- Taki występ to dla artysty duża presja. W tym czasie oczy widzów z całej Europy zwrócone będą na pana, a do tego dochodzą oczekiwania polskiej widowni, która - jak co roku - liczy na dobry wynik naszego reprezentanta. Jakie ma pan patenty, by sobie z taką presją radzić?
- Przede wszystkim staram się o niej nie myśleć! Najważniejsze, to skupić się na występie i po prostu robić swoje. Gdybym w trakcie śpiewania zaczął myśleć, kto na mnie patrzy i jak mnie ocenia, to nic by pewnie z tego nie wyszło (śmiech). Trzeba się w takich momentach umieć skoncentrować na zadaniu, to jest coś, czego człowiek się uczy po latach występów na scenie.
- Jest pan jedynym reprezentantem, który miał w przeszłości okazję ten konkurs prowadzić. Kilka miesięcy temu był pan gospodarzem Eurowizji Junior. Czy tamto doświadczenia jest teraz w jakiś sposób pomocne?
- Na pewno! Cieszę się, że mam za sobą takie doświadczenie, dzięki czemu wiem, z czym wiąże się udział w takim przedsięwzięciu, także ze strony czysto technicznej. Mam świadomość, jak wiele prób musi poprzedzić wieczór występów i ile pracy zarówno uczestnicy, jak organizatorzy muszą w to wszystko włożyć.
- W której roli podoba się Panu bardziej: gospodarza czy uczestnika?
- Obie role są fascynujące! Jednak uczestnik ma duży wkład w proces tworzenia czegoś nowego. Prowadzący nie ma takiej mocy. Tam trzeba pewne rzeczy przeczytać, zapowiedzieć i oczywiście wykreować pewną atmosferę, jednak to uczestnicy tego konkursu tworzą muzykę, która zostaje na długie lata.
- Udział w Eurowizji to pewnie też jedne z najlepszych prezentów, które mógł Pan sobie wyobrazić na 40. urodziny, które niedługo będzie Pan obchodzić. Czego Panu z tej okazji życzyć poza wygraną?
- Eurowizja to rzeczywiście najlepszy prezent na te okrągłe urodziny (śmiech). Myślę jednak, że w czasach pandemii najważniejsze są dla mnie życzenia zdrowia. Dopóki ono będzie dopisywać, będzie dobrze. Co nie znaczy, że nie chodzą mi po głowie rozmaite plany i pomysły. Więc jeśli mam sobie czegoś życzyć, to właśnie tego, by nic nie stanęło mi na drodze w ich realizacji.
Emisja w TV:
Jaka to melodia?
piątek, wtorek-czwartek 17.15 TVP 1
niedziela poniedziałek 18.30 TVP 1