Moja żona urodziła się w Szwecji, choć ma polskich rodziców. Pracowała w marketingu, działała w Polonii. Któregoś dnia zaprosiła nasz teatr... Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie. Była sześć lat starsza, miała córkę, a ja byłem singlem. To nie był mój target.
Tuż przed moim powrotem do Polski poszliśmy na wspólne zakupy. Potem był jeden SMS, kolejny... Stwierdziłem, że ma świetne poczucie humoru. Po miesiącu Magda przyjechała na sylwestra do Polski i wtedy... było "bum"! A po tygodniu ja siedziałem już na promie do Szwecji.
Wcześniej z kobietami zawsze musiałem iść na jakiś kompromis, a tu wszystko się zgadzało. Mogłem ją wziąć z kolegami na piwo... Była perfekcyjna, a ja byłem w kompletnym zauroczeniu.
Magda ma szwedzką mentalność, co mi bardzo odpowiada. Jest osobą pragmatyczną, nie lubi konfliktów, ma męski sposób rozwiązywania problemów. Jest zaradna, samodzielna. Z drugiej strony jest bardzo kobieca. Kiedyś powiedziałem, że moja żona jest jak kundel, bo to kundle wśród psów są najpiękniejsze, najmądrzejsze, najwierniejsze.
Jak ją ściągnąłem do Polski? Jej firma splajtowała, wynająłem mieszkanie, ona przyjechała. Rok później kupiliśmy mieszkanie. W sylwestra zaręczyliśmy się na moście Karola w Pradze, rok później był ślub. A kiedy córka Maja (12 l.) miała 4 lata, urodził się syn Kuba (8 l.).
Żonie ciężko było odnaleźć się w Polsce, bo panują tu zupełnie inne stosunki międzyludzkie. Tam ludzie bardziej myślą o drugiej osobie, o społeczności, u nas jest szarpanie do siebie. Zadziwiała ją "nadopiekuńczość" w stosunku do dzieci. Nie wolno pić zimnej wody, na podwórko w czapce... A z drugiej strony niedostrzeganie prawdziwych zagrożeń, np. tego, że nóż leży na blacie w zasięgu ręki dziecka. Ale w takich związkach, gdzie jedno mieszka nie w swoim kraju, zawsze ktoś ma w plecy. Pierwsze lata były ciężkie, żona nabawiła się arytmii serca. Polska dała jej nieźle w kość (śmiech), ale mieszkamy tu razem 10 lat i jest... dobrze!