Ostatnimi czasy można cię oglądać w kampanii Stopklatki. Czym jest dla ciebie udział w tym projekcie? Jak przebiegała ta współpraca?
Stopklatka i cała kampania „Lecimy z hitami” - „Lecimy na grubo”, „Lecimy na ostro”, „Lecimy jak diabli” czy „Lecimy rodzinnie” to dla mnie świetna przygoda i wyzwanie, ale i wielka radość. Sam od lat jestem związany z filmami, więc jestem w swoim żywiole, dodatkowo współpracuję z super zespołem. Te pasma to też wyselekcjonowana oferta filmowa dla widza, który kocha kino i myślę, że będą kontynuowane długo, bo dotykają najlepszych gatunków: komedii, kina familijnego horroru i kina akcji. Mam wybranych kilkanaście pozycji, które też będę oglądał. Myślę, że „polecimy daleko” (uśmiech).
Dużo było dubli podczas kręcenia spotu?
Nie będę ukrywał, było ich sporo. Reżyser był wymagający, ale to dobrze, bo wszystko jest dopracowane i wręcz idealne. Bywało zabawnie, kiedy musiałem trzykrotnie obrócić się na będącej w ruchu podłodze i odpowiednio się zatrzymać. W spocie to zostało odpowiednio zmiksowane. Sporej gimnastyki wymagała też akcja z psem, który momentami zbyt entuzjastycznie reagował na każdy mój gest i robił coś innego, niż zakładał scenariusz. Zdradzę nieco kulisy magii kina i magii ekranu. Żeby nakręcić scenę, w której pies wyjada mi popcorn z miski, musieliśmy ukryć pod nim coś, co bardziej go zachęciło do jedzenia.
Mówi się, że aktorzy często nie lubią pracować ze zwierzętami i z dziećmi. Też należysz do tej grupy?
Na szczęście ja tak nie mam. Wiadomo - scenariusz czasem zostaje nieco zaburzony z uwagi na dzieci, czy zwierzęta, ale zazwyczaj wychodzi na lepsze. Jest też więcej śmiechu na planie. Osobiście lubię pracować z dziećmi i z psami. Czasem się śmieję, że są bardziej naturalni niż profesjonalni aktorzy, bo ani dziecko, ani najbardziej wyszkolony pies niczego nie udaje. W akcji Stopklatki pies był dla mnie dużym wyzwaniem, ale świetnie sobie poradziliśmy i zarówno pies jak i ja mieliśmy frajdę (śmiech).
Czyli nigdy nie zdarzyło ci się odmówić angażu ze względu na udział maluchów w jakimś projekcie?
Nie, naprawdę lubię dzieciaki. Jestem mocno rodzinny. U mnie w domu było zawsze dużo dzieci. Sam byłem dzieckiem dosyć hiper aktywnym, dziś to się określa jako ADHD. To wkurzało wszystkich dookoła, ale ja byłem ciekaw świata. Więc jak dzisiaj widzę dzieciaki, które są trochę podobne do mnie, to mówię „oho, to będzie niezły gagatek” (uśmiech).
Podobno nie tylko aktorstwo cię kręci?
Aktorstwo kocham i to jest moja pasja, ale lubię być również w innych miejscach, rozwijać swoje horyzonty. Niedawno dołączyłem do zespołu producenckiego, gdzie zajmujemy się researchem. Mamy wiele pomysłów na różne filmy. Przyznam, że kino familijne jest w moich projektach i marzeniach. Polskie kino ma ogromny potencjał. Oczywiście każda inwestycja niesie ze sobą ryzyko, ale jeżeli jest dobry scenariusz, reżyser i obsada, to jest duża szansa na powodzenie i warto powalczyć, by coś wyprodukować.
Za którym razem dostałeś się do szkoły teatralnej?
Za trzecim, ale to mnie też nauczyło pokory wobec tego zawodu. Aktorstwo jest drogą, na której ciągle trzeba czegoś próbować i nie wolno się zatrzymać. Najgorzej jest stanąć w miejscu.
Na czym odpadałeś?
Nie wiem, nie interesowałem się tym wtedy, ale zawsze wiedziałem, co chcę w życiu robić, więc uparcie dążyłem do celu i z roku na rok starałem się być lepszy. Bywa, że wydaje nam się, że jesteśmy super, a jednak trzeba nad czymś jeszcze popracować. Mamy też presję społeczną. Dziś od młodego człowieka wymaga się, żeby on w podstawówce wiedział, kim będzie, a to nie tak. Musi przyjść odpowiedni czas nawet na pomyłki i życiowe rozczarowania, żeby można było odnaleźć tę właściwą drogę. Trzeba samemu poczuć, do czego nadajemy się najbardziej. Ja czułem, że chcę być aktorem, dlatego byłem w tym konsekwentny i porażki mnie nie zniechęciły. Nie ma co ukrywać, to zawód, w którym też trzeba mieć szczęście.
Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów w Polsce, masz na koncie rolę u Tarantino. Myślisz, że to dzięki temu szczęściu?
Zawsze bardzo doceniałem to co mam. Każdą rolę, mniejszą lub większą, czy nawet epizod traktowałem na sto procent poważnie. Trzeba w tym wszystkim szanować drugiego człowieka, być miłym i przede wszystkim być sobą. Nie warto dążyć za trendami, udawać kogoś, kim się nie jest. Przypominam sobie siebie z czasów studiów. Na pierwszym roku dostawałem od rodziców tysiąc złotych i potrafiłem z tego wyżyć. Nie dlatego, że takie były ceny, tylko dlatego, że moje oczekiwania były takie. Nie potrzebowałem wtedy iść do najlepszej restauracji. Kupowałem sobie serek topiony, bułeczkę i to był mój obiad. Wieczorem się balowało, rano się nie zjadło śniadania, ale czułem, do czego idę. To jest taka refleksja i nauka dla nas, by doceniać każdy level w tej drabinie do sukcesu.
Pamiętasz, na co wydałeś pierwsze pieniądze zarobione na aktorstwie?
Tak, zainwestowałem w złoto. Przedsiębiorczość wyniosłem z domu. Od dziecka rodzice nauczyli nas dbania o finanse. W dawnych latach mieli hurtownię kaset video i kaset magnetofonowych. Uczyli nas uczciwej pracy, dbali, byśmy byli dobrze ubrani, byśmy mieli co jeść i by pieniądze na siebie pracowały.
Nie jest tajemnicą, że twoi rodzice prowadzili rodzinny dom dziecka. Przyjaźniłeś się z dziećmi, które mieli pod swoją opieką?
Dzieci, które trafiły pod dach moich rodziców, stały się naszą rodziną. Przychodziły z różnymi historiami czy doświadczeniami, ale stawały się naszymi braćmi i siostrami i takimi są do dziś.
Ciężko było ci zaakceptować nowych członków rodziny?
Bywało ciężko, bo to były dość trudne emocje dla człowieka, który się rozwija, dojrzewa, potrzebuje uwagi, a jego rodzice mają tyle na głowie. Przebyliśmy wiele trudnych rozmów. Dziś na wszystko patrzę już z dystansem i doceniam każde doświadczenie. Doceniam, że moi rodzice mają tak wielkie serca, że są w stanie dawać ogrom miłości ludziom, którzy nigdy wcześniej nie czuli się kochani w swoim życiu.
Chciałabym wrócić jeszcze do twojego lotu w tunelu aerodynamicznym w towarzystwie Piotra Żyły. Jak wspominasz to doświadczenie?
Nie było łatwo. To były ogromne emocje. Poczułem, co to znaczy walczyć o to, żeby zostać mistrzem. Piotrek wszedł od razu w tunel i zaczął latać. Dla mnie to było przełamanie kolejnych granic, ponieważ mam lęk wysokości, a jednak dałem radę. Bałem się takich lotów, ale poszedłem na żywioł i się udało. Myślę, że kolejnym razem pójdzie mi jeszcze lepiej. Jestem bardzo zadowolony. Rozmawialiśmy nawet z Piotrem, że te ograniczenia są tylko w głowie.
Rozmawiała Martyna Rokita