Rafał Zawierucha spędził kilka miesięcy w Hollywood, grając w filmie Quentina Tarantino u boku Leonarda DiCaprio i Brada Pitta. O takiej karierze marzy każdy aktor! Zawierucha udzielił wywiadu dla "Magazynu Viva!", w którym entuzjastycznie opowiedział o tym, jak wyglądały miesiące spędzone w Los Angeles.
"Zaczynają się zdjęcia, każdy dzień to dla mnie nowe przeżycie. Dostaję scenariusz, czytam go w biurze, mam wypieki i gęsią skórkę. Śmieję się i jednocześnie lecą mi łzy, bo spotyka mnie coś niebywałego" - opowiadał o swoich pierwszych dniach w Hollywood.
Zawierucha jest pod wielkim wrażeniem pracy z Tarantino. Przyznał, że gdy zobaczył reżysera to... rzucił się na niego. "Rzucam się na niego. On mówi: „Witamy w rodzinie Tarantino, cieszę się, że dotarłeś”. Jest niesamowity, magiczny, elektryzujący. Jest pełen miłości do tego, co robi" - powiedział.
Wypytywany przez dziennikarkę o to, jak wygląda w Hollywood czas po zdjęciach, przyznał, że tam się nie chodzi na wódkę tylko na drinka. "Nie ma takiego miejsca, jakim u nas był SPATiF. To ja odkryłem bar, do którego zapraszałem znajomych. Na moim pożegnaniu było 30 osób. Tam pracują ludzie bardzo życzliwi. Nie ma zawiści zawodowej. A pod koniec zdjęć pani producent każdemu ściska rękę i mówi: „Dzięki, że tu byłeś”. Stanąłem jak wryty" - opowiedział.