Reni Jusis o ciężkich chwilach w "Azji Express". Chciała odpaść jako pierwsza!

2023-03-18 13:46

Wyścig w programie „Azja Express” rozpoczął się już po raz trzeci. Jedną z gwiazd, które odważyły się na ekstremalną podróż przez Turcję, Gruzję i Uzbekistan jest Reni Jusis. Piosenkarka do udziału w tej przygodzie zaprosiła przyjaciela Remigiusza Dorawę. Para zdradziła nam, jak wyglądały kulisy wyprawy i co było dla nich najtrudniejszym wyzwaniem.

- Niektórzy uczestnicy programu „Azja Express” twierdzą, że nie da się z niego wrócić takim samym człowiekiem. Macie podobne odczucia?

Reni Jusis: - Tak, choć muszę przyznać, że kiedy słyszałam takie słowa, oglądając poprzednie edycje, siedząc wygodnie na kanapie pod ciepłym kocem, to nie traktowałam ich zupełnie poważnie, nie do końca zresztą dając wiarę wszystkiemu, co widziałam na ekranie. Teraz mogę zaręczyć, że ten wyścig rzeczywiście jest ekstremalny, nawet cięższy, niż wydaje się w programie, ponieważ to, co w nim widzimy, to zaledwie wycinek tego, co przeżyliśmy w drodze. Każdego dnia musieliśmy pokonać wiele kilometrów z ważącymi kilkanaście kilogramów plecakami, często zlani potem. Nie da się chyba z takiej podróży nie wrócić odmienionym. Dobrym przykładem tego, jak bardzo ja i Remi ewoluowaliśmy w tym programie, jest to, jak łapaliśmy stopa. Pierwszego dnia to było bardzo nieśmiałe, nieporadne, a ostatniego nie mieliśmy już żadnych skrupułów (śmiech). Przestaliśmy się krępować mówić o swoich potrzebach, nauczyliśmy chociażby prosić obce osoby o nocleg, co było dla nas niezwykle krępujące. Nauczyliśmy się stawiać czoła wielu trudnym zadaniom.

Remigiusz Dorawa: - Ważne w tym wszystkim jest jednak to, że się nie poddaliśmy. Owszem, czasem w żartach mówiliśmy sobie, że może czas się wycofać i wracać do domu, ale ostatecznie żadne z tych trudnych wyzwań nas nie złamało.

R.J.: - Chwile zwątpienia przychodziły wieczorem, kiedy byliśmy wyczerpani psychicznie i fizycznie. Zdarzało mi się wtedy Remikowi skarżyć, że chcę wracać do domu, zawsze jednak, gdy wstawał kolejny dzień, czułam motywację, by ruszać dalej! Wystarczyło nam kilka godzin snu, by odzyskać siły.

R.D.: - Co ciekawe, po powrocie do Polski uświadomiłem sobie, że – wbrew pozorom - udało mi się podczas tej wyprawy odpocząć, przede wszystkim psychicznie. Na co dzień oboje jesteśmy zabiegani i zapracowani, ja mam firmę, Reni koncertuje, a tu musieliśmy się skupić tylko na tym, co jest dzisiaj.

R.J: - Nie bez znaczenia był też fakt, że nie mogliśmy mieć telefonów. To też ogromny odpoczynek dla umysłu. Trzeba było skoncentrować się wyłącznie na bieżących zadaniach. Przyznam, że był to ogromny rollercoaster emocjonalny, ale nie żałuję, że wzięliśmy w tym udział. Po tym pierwszym odcinku, co prawda, każde z nas kombinowało, jak odpaść i wrócić do domu, ale to się szybko zmieniło i coraz trudniej było się żegnać z programem.

Azja Express 2023

i

Autor: materiały prasowe TVN

- Co było waszą największą motywacją w tym wyścigu?

R.J.: - Uwierzyłam w siebie, kiedy po raz pierwszy przekonałam się, że w krótkim czasie pozornie beznadziejna sytuacja może się zmienić o 180 stopni. W pierwszym odcinku byliśmy w tym wyścigu właściwie cały czas na końcu, patrząc jak mijają nas kolejne pary, ale wystarczył łut szczęścia, żebyśmy wrócili do rywalizacji. Kiedy okazało się, że dobiegliśmy na metę jako pierwsi, nie mogłam w to uwierzyć!

R.D.: - Jest wiele czynników, na które nie masz tutaj wpływu. Nawet jeśli jesteś znakomity w grach logicznych czy w konkurencjach sprawnościowych, czasami o wszystkim decyduje po prostu szczęście lub jego brak. Przekonaliśmy się jednak, że nie warto się zbyt łatwo poddawać, bo los może się w każdej chwili odmienić.

- Pamiętacie najtrudniejszych dla was moment tej wyprawy?

R.J.: - Dla mnie był nim ten, w którym zrozumieliśmy, że musimy przestać pomagać innym parom, jeśli nadal chcemy być w tym wyścigu. Ciężko mi się było z tym zmierzyć, bo z jednej strony nie chcieliśmy kończyć tej przygody, z drugiej zaś musiałam się zmierzyć z dużym poczuciem winy. Z odcinka na odcinek musieliśmy się jednak nauczyć, że jest to gra, która trochę przypomina czasem szachy, wymaga po prostu pewnej taktyki. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy odpadła pierwsza para, płakaliśmy wszyscy. Okazało się, że wystarczyło kilka dni, żebyśmy się niesamowicie zżyli.

Reni Jusis. Liczy się tu i teraz

i

Autor: Marek Kudelski/Super Express

- Tak ekstremalne warunki potrafią integrować, ale i wystawiać relacje na próbę. Jak było w waszym przypadku?

R.J.: - Akurat w naszym przypadku obyło się bez żadnych kłótni, być może dlatego, że znamy się już od wielu lat. Poza tym nasza relacja jest przyjacielska. Małżeństwa na pewno miały o wiele trudniej. Widzieliśmy, że czasami między nimi iskrzyło, ale ostatecznie każda tę próbę przetrwała (śmiech). Trzeba przyznać, że byliśmy pod ogromnym wrażeniem wszystkich par, ich koleżeństwa i chęci integracji, fantastycznie było też móc poznać ich od strony, jakiej wcześniej nie znaliśmy. Z każdym kolejnym dniem bardzo zyskiwali. O ile jeszcze na lotnisku w Warszawie mogliśmy podchodzić do siebie z lekkim dystansem, to już po kilku dniach byliśmy wszyscy mocno zakolegowani.

- Mówi się, że tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono. Udało wam się w trakcie tej przygody dowiedzieć się o sobie czegoś nowego?

R.D.: - Na pewno cierpliwości, choć w dużej mierze zawdzięczam to Reni. Do wielu zadań, szczególnie na początku, podchodziłem dość spontanicznie i chaotycznie, ale Reni zaś pilnowała, żeby działać po kolei, miała swoją taktykę, i trudno mi było nie przyznać jej racji! To ona mnie więcej ten cierpliwości nauczyła i to z pewnością z tego programu wyniosłem, co mnie bardzo cieszy.

R.J.: - Chyba też zmieniło się nasze poczucie czasu. Okazało się, że godzinne stanie i czekanie na stopa wcale nie musi być takie złe. Mamy czas porozmawiać, nacieszyć się piękną pogodą i cudowną przyrodą zachwycająca natura, trochę odsapnąć... Powoli zaczęłam to trochę traktować jak formę medytacji (śmiech)!

- Musieliście obejść w trakcie podróży bez wielu codziennych wygód, do których wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Za czym tęskniliście najbardziej?

R.J.: - Na pewno za rodziną, z drugiej jednak strony ta ciągła adrenalina i nadmiar wrażeń sprawiał, że nie myślało się do końca o świecie, który zostawiliśmy w Polsce, a bardziej koncentrowało się na tym, co nas czeka danego dnia. Działo się tak wiele, bo jednego dnia byliśmy w górach, drugiego na pustyni, trzeciego nad morzem, że staraliśmy się po prostu doceniać to, co jest tu i teraz i cieszyć każdą chwilą. A co piękne, te wspomnienia zachowamy nie w telefonie czy na zdjęciach, a jedynie w naszej pamięci.

Emisja w TV:"Azja Express", sob. godz. 20.00 w TVN

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki