- Jak to się stało, że chłopak z Olsztyna dostał się do wielkiego świata sportu i mediów?
- Co prawda kończyłem ekonomię, ale zawsze marzyłem o tym, żeby pracować w mediach. Kiedy w Olsztynie otwierał się oddział TVP, poszedłem na casting i jakoś tak wyszło, że od razu się dostałem. Podobno zaważył tembr głosu, niepokorna osobowość i te "diabły" w oczach, które się spodobały. Po trzech latach pracy w oddziale olsztyńskim zostałem zauważony przez ówczesnego dyrektora kanału sportowego Roberta Korzeniowskiego. Zaproszono mnie do innych produkcji w Warszawie. Początkowo trudno mi było odnaleźć się w tamtych realiach. Niezmiernie trudno jest wejść do tak wielkiej profesjonalnej machiny, jaką jest telewizja.
- I z programów sportowych trafiłeś teraz do śniadaniówki...
- Zawsze marzyłem o "Pytaniu na śniadanie"! Często robiłem dla nich różne sportowe wydarzenia typu Rajd Dakar. Ta redakcja ma świetną ekipę. Tomek Wolny, Marcelina Zawadzka i mnóstwo innych fajnych ludzi. To, że oni tam są, było jedną z przyczyn, dla których ja chciałem spróbować swoich sił w tym programie. Szczególnie teraz, kiedy szefową jest Kaśka (Katarzyna Adamiak-Sroczyńska - przyp. red.), która jest po prostu fajną, dobrą osobą. Kiedy dowiedziałem się o castingu na prowadzącego, nie miałem wątpliwości, żeby spróbować. No i okazało się, że się spodobałem. Ten program to spełnienie moich marzeń.
- Prowadzisz program z Marzeną Kawą. Jak wam się współpracuje?
- Z Marzenką znamy i się lubimy od lat. Programy, które prowadziliśmy - czyli sport i pogoda - często się ze sobą stykały. To fajnie, że po latach nasze drogi zawodowe znowu się zeszły. Oczywiście jako para telewizyjna musimy się też dotrzeć. Mamy inne temperamenty. Marzena jest elegancka, zawsze skrupulatnie przygotowuje się do swoich programów. Ja jestem bardziej na luzie, czasem jadę na spontanie. Jak ja bym się wywrócił w tym programie, to nic by się nie stało. Marzena nigdy się nie wywróci, bo ma zaplanowany każdy krok. To chyba gra, bo wzajemnie się uzupełniamy. Nie może być dwóch takich wariatów jak ja, bo wtedy byłby chaos.
- Myślisz, że masz szansę stać się drugim Maciejem Kurzajewskim?
- Zawsze patrzyłem na Włodka Szaranowicza i Maćka Kurzajewskiego jak na mentorów. To były osoby, które dzieliły się ze mną swoją wiedzą. "Kurzaj" zawsze mi imponował, bo jest wszechstronny. On najpierw zrobił karierę jako dziennikarz sportowy, a dopiero potem do swojego szerokiego arsenału dorzucił śniadaniówkę. Jak będzie ze mną? Zobaczymy, jak mnie będą odbierać ludzie. Nie zamierzam za wszelką cenę iść w kierunku celebryctwa. Oczywiście mam świadomość tego, że czasem sesje zdjęciowe na ściance mnie nie ominą. Wybierając taki zawód, musiałem się liczyć z tym, że stanę się po części osobą publiczną.
- Masz trzech synów, o których często mówisz. Trudno pogodzić taką wymagającą pracę z wychowaniem dzieci?
- To nie jest aż tak trudne. Na pewno trzeba nauczyć się logistyki. Organizacja pracy i życia to kwestia dojrzałości, przychodzi z wiekiem. Z biegiem czasu człowiek zaczyna rozumieć, co jest naprawdę ważne. Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć synów. Żartowałem, że stworzę sobie piątkę koszykarską. No i dzisiaj mam trzech wspaniałych chłopaków, z których jestem bardzo dumny. Zawsze kiedy o nich mówię, strasznie się wzruszam.