Gdy miałam 15 lat, trenowałam już narciarstwo, ale muszę przyznać, że byłam tym znudzona. Wszystkie koleżanki były lepsze ode mnie, a ja nie mogłam stanąć na podium, chociaż bardzo się starałam i dużo trenowałam...
Pewnego dnia w Zakopanem rozgrywane były mistrzostwa Polski w snowboardzie. Jeden z chłopaków bardzo mi się spodobał. Nauka jazdy była dobrym pretekstem, żeby go bliżej poznać. Poprosiłam, żeby nauczył mnie jeździć. Zaryzykował i powiedział, żebym wjechała na Nosal i z niego zjechała. Pomyślałam, że poradzę sobie bez problemu, a tu nagle okazało się, że to nie taka łatwa sprawa. Zjeżdżałam z niego godzinę. Uparłam się i po trzech dniach opanowałam jazdę na desce. Wtedy wiedziałam już, że deska to mój sport.
W domu rozpętała się wojna. Rodzice stwierdzili, że skoro dostałam się do kadry narciarskiej, to powinnam jeździć na nartach. Nie podobało mi się tam. Trener traktował mnie źle, starsze dziewczyny z kadry kazały mi nosić za sobą tyczki.
Na szczęście trenerzy snowboardu przekonali moją mamę, żeby pozwoliła mi spróbować i żeby puściła mnie z nimi na obóz. Pojechałam. Od rana do nocy jeździłam na desce, czułam się jak ryba w wodzie! Gdy przyszły pierwsze zawody, Mistrzostwa Świata Juniorów w Zakopanem, bez problemu je wygrałam.
Gdy zaczęłam jeździć na snowboardzie, nigdy się nie denerwowałam. To była dla mnie zabawa, przygoda. Miałam lekkość psychiczną startów, której teraz, gdy tańczę w ,, Tańcu z gwiazdami", trochę mi brakuje.
Do końca życia zostanie mi w pamięci wyjazd na igrzyska olimpijskie do Nagano. Byłam młoda, nieprzygotowana do startu w takich imprezach. Działacze stworzyli wokół nas taki klimat, że wrócimy z medalami, a startowaliśmy w dyscyplinie innej niż ta, którą ćwiczyliśmy na co dzień. Mówiono, że zawiedliśmy kibiców, a my po prostu nie byliśmy do końca przygotowani...
Po udanej olimpiadzie w Salt Lake City (4. miejsce - red.) zrobiłam sobie rok przerwy. Urodziłam wtedy moją pierwszą córkę Jagódkę. Następne igrzyska w Turynie nie były już tak szczęśliwe. Bardzo boleśnie przeżyłam brak jednej setnej sekundy. Byłam już wtedy po różnych przejściach sportowych i życiowych i chyba zawiodłam się trochę na samej sobie...