Waldemar Kaszuba udzielił właśnie wywiadu Pomponikowi, w którym ujawnił kulisy koszmaru, jaki przechodził w ostatnim czasie. Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie, gwiazdor programu "Rolnik szuka żony" pracował na gospodarstwie i go przewiało. Po dwóch tygodniach na jego szyi pojawił się guz. Za namową przyjaciela zgłosił się do szpitala MSWiA w Warszawie. Gdy tam dotarł, był już w kiepskim stanie. Ale nie od razu udzielono mu pomocy.
- Po 24 godzinach czekania przyjęto mnie na oddział laryngologii, po trzecim badaniu USG okazało się, że guz pękł, może zalać mi pień mózgu i sparaliżować centralny układ nerwowy. Karetką, na sygnale, przewieziono mnie do szpitala w podwarszawskim Międzylesiu i od razu trafiłem na stół operacyjny, dokumenty podpisywałem na ścianie. Miałem sporo szczęścia i pomógł mi program "Rolnik szuka żony" - zwierzył się Waldemar Kaszuba.
Rolnik szuka żony: Waldemar Kaszuba usłyszał od lekarza, że lepiej umierać w domu niż w szpitalu. Rodzina co 2 godziny sprawdzała, czy jeszcze żyje
Waldemar Kaszuba miał wiele szczęścia, że personel medyczny, który otoczył go opieką, znał go z programu "Rolnik szuka żony". Lekarz, która go operowała, wiedziała, że śpiewa i zrobiła wszystko, by oszczędzić jego struny głosowe.
- Badania, które sprawiły, że zostałem w szpitalu, zleciła, choć nie musiała, pani doktor, której mama uwielbiała ten program, a operowała mnie profesor, która też go oglądała i wiedziała, że śpiewam i gram w kościele. To dlatego zrezygnowała z tracheotomii, bo bała się, że uszkodzi mi struny głosowe. Przeprowadziła bardziej skomplikowaną i dłuższą operację. Byłem niezmiernie wdzięczny za to lekarskie poświęcenie i nieświadomy, że koszmar dopiero się zaczął... - wyznał portalowi Waldemar Kaszuba.
Gwiazdor "Rolnik szuka żony" był przerażony, kiedy okazało się, że ma kolejnego guza. Po miesiącu wielu różnych badań przedstawiono mu straszną diagnozę. W jego jamie brzusznej dokonano strasznego odkrycia.
- Dowiedziałem się od pani doktor, że mam nowotwór złośliwy. W trybie pilnym trafiłem do Centrum Onkologii w Warszawie i zostałem tam pięć miesięcy... Przeszedłem trepanobiopsję, punkcję, cytometrię, badanie PET. W mojej jamie brzusznej wykryto kolejnych sześć nowotworów, każdy wielkości od 3 do 10 cm, a potem jeszcze białaczkę - wyznaje Waldemar Kaszuba.
Rolnik przyznał także, że leczenie było wykańczające dla jego organizmu. Ale każdego dnia było coraz gorzej. Lekarze zaczęli rozkładać ręce i szykować go na najgorsze.
- W końcu wypisano mnie do domu, bo organizm odmówił współpracy. Wyniki trepanobiopsji pokazały, że białaczka niestety postępuje. Chciałem wrócić do szpitala, ale lekarz powiedział mi przez telefon: gdzie się pan pchasz, czy nie lepiej umierać w domu, wśród bliskich, zamiast w szpitalu. I zostałem. Dzieci co dwie godziny sprawdzały, czy żyję, a ja zacząłem myśleć o terapii genowej w Gliwicach za półtora miliona złotych - mówi Waldemar Kaszuba.
Przed śmiercią gwiazdor "Rolnik szuka żony" postanowił pojechać na Jasną Górę przed obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i podziękować jej za swoje życie. Wypił też wodę święconą z sanktuarium w Licheniu. Wziął ją od kobiety, która twierdzi, że doznała objawienia Matki Bożej. Po kilku dniach poczuł, że musi zaśpiewać w swoim kościele. Najbliższa niedziela wypadała akurat 15 sierpnia, czyli w dniu Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny.
Waldemar Kaszuba powiedział, że śpiewając poczuł trudną do opisania energię i ciepło, a z oczu popłynęły mu łzy. Gwiazdor "Rolnik szuka żony" twierdzi, że od tamtej pory każdego dnia czuł się coraz lepiej. Postanowił się zbadać i okazało się, że nastąpił prawdziwy cud. Waldemar Kaszuba dziś jest pewien, że swoje życie zawdzięcza Matce Boskiej.
- Najpierw biorezonans pokazał, że nie mam żadnych nowotworów, a potem potwierdziły to specjalistyczne badania w Centrum Onkologii. Lekarz, który w szpitalu oglądał moje wyniki, powiedział tak: "nie wiem, gdzie pan był i co pan zrobił, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, pańska choroba dziwnym trafem wyparowała"! - wyjawił w rozmowie z portalem.