Roman Kłosowski przez POWAŻNĄ CHOROBĘ traci wzrok

2012-03-19 22:50

Roman Kłosowski to prawdziwa ikona polskiego kina. Któż nie pamięta jego ról z najpopularniejszych seriali epoki PRL-u - "Czterdziestolatka" czy "Czterech pancernych i psa"? Popularny aktor od lat zmaga się z poważną chorobą oczu - tracił wzrok.

"SE": - Nie da się ukryć, że najbardziej jest pan kojarzony z rolą Maliniaka z serialu "Czterdziestolatek". Na pewno czuł pan przez długi czas na plecach oddech tej filmowej postaci...

Roman Kłosowski: - Tak, i niewątpliwie do dzisiaj ta cała zabawa trwa. Przez jakiś czas mnie to nawet irytowało. To tak jest, jak jakaś rola przyklei się do człowieka. Prawdę mówiąc, zawsze mnie z kimś utożsamiano. W Białej Podlaskiej był to najpierw grany przeze mnie Jacuś Matołek. W Szczecinie byłem Franiem. Gdy pojawiłem się w filmach, zostałem na pewien czas wojakiem Szwejkiem, później Maliniakiem. Jest to zresztą dla mnie duże zdziwienie, jak ludzie odebrali mnie w tej roli. Maliniak jest to w sumie osoba o nie najlepszych cechach charakteru. Hucpiarz, blagier, karierowicz. Gdy dostałem propozycję tej roli, to bardzo zastanawiałem się, czy to w ogóle przyjąć. Ale po kilku odcinkach zauważyłem, że ludzie odbierają mnie bardzo pozytywnie. I to myślę była chyba właśnie kwestia mojej osobowości.

- Z kolei na planie serialu "Czterej pancerni i pies" zagrał pan rolę oficera politycznego Staśko. Postać ta wzbudziła od samego początku wielką sympatię widzów. Czy ciężko było zagrać w ten sposób w tamtych czasach rolę oficera politycznego, czyli kogoś bardzo nielubianego?

- To była według mnie całkiem sympatyczna postać i tak ją zagrałem. W pewnym momencie, w trakcie zdobywania Berlina, zostałem postrzelony i umierałem na planie. Bardzo za ten odcinek podpadłem mojemu wtedy czteroletniemu wnukowi Jankowi. On uwielbiał oglądać ten serial i był bardzo dumny z dziadka. Od kolegów dostał hełm czołgisty, brał psa i chodził z nim na działki. A tu naraz dziadek mu umiera na filmie, on patrzy w bok, a dziadek żyje. W ten sposób cała ta jego rzeczywistość filmowa została zburzona. Przez bardzo długi czas mocno to przeżywał.

- Pomimo że pierwsze role filmowe, jakie panu przydzielano, miały z założenia charakter drugoplanowy, pan potrafił bardzo wyraziście je wykreować. Do tego stopnia, że wielu widzom to właśnie one zapadły w pamięć. Gdzie tkwi w tym tajemnica sukcesu?

- Trudno mi powiedzieć. Ja zawsze mówię, że jak na scenie stoi sześć osób, to zawsze się patrzy na jedną i wcale nie musi to być ta najpiękniejsza. Mnie się wydaje, że zwracałem na siebie uwagę swoją osobowością i tym, że ja nie kłamię na scenie. Jestem aktorem, który przez siebie przekazuje pewne prawdy. I to nie jest tak, że jak ktoś gra Hamleta, to i do WC potem idzie za potrzebą jako Hamlet. Bo jestem normalnym człowiekiem i tak mnie ludzie traktują.

- Czy to, że pochodził pan z małego miasta, pomagało czy utrudniało panu karierę zawodową?

- Nie miałem nigdy żadnych kompleksów z tym związanych. Z Białej Podlaskiej wyjechałem, gdy miałem 22 lata, dosłownie z teczuszką w ręku. Był to bardzo ciężki okres, ale jakoś udało mi się przeżyć. Ja w ogóle miałem w życiu dużo szczęścia. Przy swoim niesfornym charakterze trafiałem na wspaniałych ludzi, którzy mi bardzo wiele pomogli w życiu i ukierunkowali mnie. Gdy wyjechałem do Warszawy, szczęście nadal mnie nie opuszczało. Też na swojej drodze spotykałem wspaniałych, otwartych i mądrych ludzi. Dyrektorem WST był wtedy Aleksander Zelwerowicz, profesorami Jan Kreczmar, Marian Wyrzykowski, Jacek Woszczerowicz - legendy teatru polskiego. Na egzaminie oglądano mnie bardzo krytycznie. Ale gdy zacząłem recytować, zobaczyłem, że "Zelwer" kiwa głową, że w porządku, po czym powiedział do "Kaczmara", wskazując na mój wzrost: - Tylko tyle brak (śmiech). Profesorowie żartowali sobie: "Panie Romanie, czy pan sobie zdaje sprawę, że jest pan w tej szkole wydarzeniem teatralnym, bo po raz pierwszy człowiek o tak nikczemnej posturze się do tej szkoły dostał?".

- Ostatnio coraz częściej widzimy pana w serialach telewizyjnych. Jako wujek Władek w "Kiepskich", "Pensjonacie Pod Różą" czy też "Daleko od noszy". Czyżby seriale były przyszłością?

- Moją na pewno już nie. Właśnie skończyłem osiemdziesiąt lat. Codziennie zastanawiam się, jak tu znaleźć sposób na resztę życia, by dalej pracować. Bo odpoczynek mnie męczy!

Roman Kłosowski (80 l.)

Aktor filmowy i teatralny. Absolwent PWST w Warszawie. Na deskach teatru zadebiutował w Szczecinie w 1953 r. Od 1955 r. grał w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. W latach 1975-1981 kierował Teatrem Powszechnym w Łodzi. Od 1981 r. pracował w Teatrze Syrena w Warszawie. Na ekranie debiutował w 1953 r. w filmie "Pamiątka z celulozy"

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają