Roman Wilhelmi: Burzliwe życie genialnego aktora
Roman Wilhelmi stworzył wiele niezapomnianych kreacji na deskach teatralnych oraz na ekranie. Zagrał w ponad 170 serialach i filmach. Legendą stał się jeszcze za życia. "Czterej pancerni i pies", "Kariera Nikodema Dyzmy", "Zaklęte rewiry", "Dzieje grzechu", "Alternatywy 4", "Zaklęty dwór" - rolami w tych produkcjach na zawsze zapisał się w historii polskiego kina oraz telewizji.
Aktorstwo było jego całym życiem. Na ekranie Roman Wilhelmi często wcielał się w charyzmatycznych, niebezpiecznych mężczyzn. Mówiono, że on nie grał lecz żył rolą. Był "polskim Marlonem Brando". Choć ceniono jego talent nie przepadano za nim w środowisku artystycznym.
Zawsze byłem trudny w odbiorze, zawsze trochę spocony, trochę dziki. To się nie podoba - mawiał o sobie.
Prywatnie był człowiekiem o bardzo burzliwym charakterze. Szybko wpadał w złość i równie szybko się zakochiwał. Uchodził za awanturnika i kobieciarza. Zasłynął ze swoich licznych romansów. Chyba żadnej z partnerek nie potrafił dochować wierności. Był dwukrotnie żonaty. Pierwszą wybranką była dziennikarka Danuta. Z małżeństwa z tłumaczką Mariką Kollar, doczekał się syna, Rafała.
Zobacz również: Burzliwy romans gwiazdora PRL-u i ślicznej studentki. "Byłam za młoda, żeby to wytrzymać"
Roman Wilhelmi: Nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci
Roman Wilhelmi miał słabość nie tylko do pięknych kobiet, ale również alkoholu. To w nim miał szukać zapomnienia i ucieczki m.in. przed starzeniem. Niewiele osób wiedziało, że zmaga się z poważną chorobą. Diagnoza: rak wątroby z przerzutami do płuc. Aktor nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci. Do samego końca wierzył, że uda mu się pokonać chorobę. W rozmowie z "Super Expressem" brat artysty, Adam, opowiadał, że na krótko przed śmiercią planował wyjazd do Francji.
Choroba zaatakowała nagle. To był rak wątroby z przerzutami do płuc. Kiedy byłem u Romka w szpitalu na trzy dni przed jego śmiercią, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Pamiętam, że dzwonił do Francji, by załatwić sobie angaż. Chciał osiąść w Paryżu - to były takie czasy, byli tam już i Pszoniak i Seweryn. W kalendarzu wciąż notował daty spotkań - mówił Adam Wilhelmi.
Ostatnie chwile Romana Wilhelmiego w książce "Anioł i twardziel" wspominał jego znajomy, prof. Woy-Wojciechowski. To on wspierał go w leczeniu. Profesor opowiedział, jak pewnego dnia aktor przyjechał do niego z wynikami badań. O ile wcześniej był pełen entuzjazmu, to w tamtej chwili był "totalnie zgaszony". Zmartwiony Woy-Wojciechowski dopytywał o przyczyny tej nagłej zmiany.
Pytam: "Romku, co się stało?". A on: "Powiedziałem lekarce, że się słabo czuję. Na co ona: Jak się pan może dobrze czuć, skoro pan ma wszędzie przerzuty?". Chyba zareagowałem wulgarnym słowem. Takiego lekarza, który odbiera pacjentowi nadzieję, pozbawiłbym dyplomu. Romek przygasł zupełnie, a trzy dni później już nie żył - wspominał profesor.
Aktor zmarł 3 listopada 1991 r. w Warszawie. Miał zaledwie 55 lat. Został pochowany na cmentarzu Wilanowskim.
Zobacz również: Najgłośniejsze romanse PRL. Roman Wilhelmi Trojanowską doprowadził do rozpaczy