Roman Wilhelmi – nie sprawdzał się w życiowych rolach

Palił, pił oraz romansował. Był nieobecnym ojcem, który notorycznie nie dotrzymywał obietnic. Zdawał sobie z tego sprawę, w jak wielu jeszcze życiowych rolach się nie sprawdza. Dlatego bez cenzury mówił o sobie „niefajny facet”. Zmarł przedwcześnie, w listopadzie 1991 roku. 6 czerwca obchodziłby 88 urodziny.

Niski wzrost i wielki talent

Był krnąbrnym chłopcem, sprawiającym problemy wychowawcze. Być może dlatego rodzice wysłali go z Poznania do szkoły z internatem w Aleksandrowie Kujawskim.

Obok naszego domu był sklep delikatesowy z ogromnymi szybami. Któregoś dnia Roman wdał się w bijatykę i wpadł w szybę, i do środka sklepu

– wspominał jego brat w wywiadzie dla „Głosu Wielkopolskiego”. Czego by jednak nie zrobił, jak bardzo by komuś nie dokuczył, wszystko uchodziło mu na sucho. Jego mama z łatwością ulegała skruszonej minie Romka i tym maślanym oczom. Bo miał wdzięk.

To w szkole podstawowej salezjanów odkrył teatr. Zagrał raz i z miejsca złapał bakcyla.

Pamiętam do dziś szmer tamtej publiczności. Od chwili, gdy go usłyszałem, wiedziałem, kim chcę być

– mówił po latach. Tak mocno zapragnął grać, że po powrocie do Poznania trafił do średniej szkoły teatralnej. Wiedział już wtedy doskonale, iż za kilka lat rozpocznie studia na PWST w Warszawie. Podobno Aleksander Zelwerowicz powiedział o nim podczas egzaminów, że:

to największy talent aktorski, jaki objawił się po wojnie

Lecz komisja nie była jednoznaczna.

Mało kto wie, że Wilhelmi miał zaledwie 165 cm wzrostu, a to – zdaniem części komisji – było zdecydowanie za mało na wielkiego aktora. Udowodnił jednak, że niski wzrost nie stanowi problemu, jeżeli tylko posiada się taki talent jak jego. Więc już na studiach zaczął występować na scenie, a zaraz po ich ukończeniu został zatrudniony w Teatrze Ateneum. Wówczas marzył o tym każdy aktor.

„Kocham siebie…”

Chcę być aktorem nie dlatego, że kocham teatr. Nie kocham teatru. Nie kocham filmu, nie kocham telewizji. Kocham siebie w tym zawodzie, autentycznie lubię to

– mówił w jednym z wywiadów, których właściwie nie udzielał. Ponieważ nie przepadał za opowiadaniem o sobie. Uważał zarazem, że media go po prostu nie lubią, bo nie jest tak oczywisty, jak inni ulubieńcy ekranu. Zdecydowanie miał w sobie coś kontrowersyjnego, szorstkiego. A energię, jaką jedni wkładają w autopromocję, on wolał przeznaczać w tworzenie aktorskich kreacji. I to z czasem procentowało.

Zanim został tym Romanem Wilhelmim, którego pokochaliśmy na ekranie, musiał przełknąć gorzką pigułkę. Przełykał ją po swojemu, zyskując w środowisku sławę trudnego współpracownika.

W pewnym momencie chciałem odejść z zawodu. Rozsadzał mnie dynamit, a gra w teatrze była zbyt stateczna

– wspominał. Pomimo tej rosnącej frustracji dał sobie na wstrzymanie. I widownia polubiła go najpierw jako Olgierda z „Czterech pancernych i psa”, co nie od razu przełożyło się wówczas na propozycje filmowe. Więc zaczął zaglądać do kieliszka.

Dopiero pojawienie się w „Zaklętych rewirach” w roli Roberta Fornalskiego otworzyło mu drogę do tych najciekawszych kreacji, które znamy do dzisiaj. W tym Nikodema Dyzmy, o którym sam mówił:

to naprawdę wspaniała postać, ponieważ naprawdę gram swoje marzenia. Ja bym Dyzmą chciał być i wiem, że nigdy bym nie był, bo nie mam ku temu okazji

Nawet gdyby znalazł ku temu okazję, należał do tych nietuzinkowych osobowości, które z łatwością wchodzą w konflikt.

Krzywdził i zawodził

Tacy mężczyźni jak Roman Wilhelmi mnie irytują. Choć zawodzą, krzywdzą, wybacza im się wiele. Może nawet za wiele? (…) Kiedy więc zaczęłam pracę nad tą książką, byłam rozdarta. Niełatwo jest połączyć dwie skrajne emocje: niechęć z fascynacją

– pisała Magda Jaros, autorka książki „Anioł i twardziel. Biografia Romana Wilhelmiego”.

Był w środowisku znany z obsesji na punkcie kobiet. I żadna młoda aktorka nie mogła ujść jego uwadze. Długo plotkowano o romansie z Grażyną Barszczewską. Iwona Bielska zaś, którą poznał gdy była studentką I roku aktorstwa, wspominała:

Dzwonił do mnie do akademika i mówił: "Jeśli natychmiast nie przyjedziesz, to skoczę z balkonu, bo właśnie stoję na balustradzie. Rozstaliśmy się po dwóch czy trzech latach...

Starszy o ponad dekadę kolegą zafundował jej emocjonalną huśtawkę.

Lecz to i tak była ta lepsza strona jego natury. O gorszej przekonała się jego druga żona, węgierska tłumaczka Marika Kollar, z którą doczekali się dziecka. Choć ich pierwsze wspólne lata upłynęły w atmosferze sielanki, wraz z rozwojem swojej kariery Roman zaczął więcej pić i coraz później wracał do domu. Wreszcie Marika postanowiła uciec od męża – przede wszystkim ze względu na rosnące problemy finansowe. Aktor nie dokładał się do wspólnego życia. Do rodzinnego Budapesztu wyjechała po rozwodzie z sześcioletnim synem w 1976 roku.

Później spotkaliśmy się tylko raz, gdy ojciec przyjechał do Austrii na plan zdjęciowy, ale wtedy nie było okazji zbyt długo rozmawiać

– wspominał Rafał Wilhelmi. Z nieobecnością ojca musiał sobie jakoś poradzić sam.

Wszystko zapisał konkubinie

Syn aktora przyznawał, że lubi go oglądać na ekranie. Ma nawet ulubione role ojca, a z perspektywy czasu nauczył się go nie winić. Ponieważ na tym polega zrozumienie drugiego człowieka. I to pomimo tego nawet, że Roman Wilhelmi wszystko zapisał swojej konkubinie w „niejasnych okolicznościach”.

Podobno bardzo się zmienił pod wpływem Liliany Elżanowskiej-Kęszyckiej, z którą spędził ostatnią dekadę swojego życia. Poznał ją na jednym z planów, gdy pracowała jako sekretarka planu. Pomogła mu się ustatkować. I to właśnie ona była przy nim, gdy umierał. Jednak kobieta nigdy publicznie nie wypowiadała się na temat ich relacji.

Choroba zaatakowała nagle. To był rak wątroby z przerzutami do płuc. Kiedy byłem u Romka w szpitalu trzy dni przed jego odejściem, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji

– opowiadał brat Romana Wilhelmiego, Adam, w rozmowie z "Super Expressem". Do samego końca aktor planował w kalendarzu daty spotkań. Ponieważ dopóki mógł to robić, wciąż walczył. W chwili śmierci miał 55 lat.

Sonda
Czy oglądałeś film "Kariera Nikodema Dyzmy"?
Aktorzy NIE CHCIELI grać u BAREI! Kultowe KOMEDIE PRL-u. Historia z Koprem

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki