Beata Tadla i Jarosław Kret przez pięć lat sprawiali wrażenie idealnej pary show-biznesu. Mieszkali razem i wychowywali nastoletniego syna prezenterki. Niestety, tuż przed udziałem w "Tańcu z gwiazdami" wszystko runęło jak domek z kart. Pojawiły się podejrzenia, że rozstanie pary jest celowym zagraniem agencji PR-owej, które ma dostarczyć gwiazdom sławy i zapewnić zwycięstwo w show Polsatu. - Jeśli ktoś wierzy, że mogłabym swoje życie, a mam 43 lata i popełniałam w życiu mnóstwo błędów, z których wyciągałam wnioski, to czegoś takiego naprawdę bym nie zrobiła. Żeby oddać siebie w ręce jakiś ludzi od PR-u, żeby kalkulować, kombinować, to to nie jestem ja. To prawda, że płakałam na ramówce. Poinformowano mnie podczas wywiadu o słowach, które zostały wypowiedziane no i nie ukrywałam zaskoczenia, a potem płakałam z emocji. Razem byliśmy prawie pięć lat. Pamiętajmy o tym, że jest jakaś rzeczywistość medialna, jest sfera, w której się wypowiadamy, mówimy to, co chcemy. Czasem nam się coś wymknie i potem może tego żałujemy, ale jest też sfera prywatna, w której dzieją się historie, o których nie wszyscy muszą wiedzieć więc płakałam nie przez sferę medialną. Teraz skupiam się na tańcu. Program "Taniec z gwiazdami" nie ma żadnego związku z moim życiem prywatnym. (...) Ja niczego w życiu nie żałuję. Wszystko czegoś uczy. Jeśli nawet tego nie wiem co chciałabym, to już na pewno wiem, czego nie chcę - powiedziała Beata Tadla w programie "Gwiazdy Cejrowskiego".
ZOBACZ TAKŻE: Tadla broni syna, który został przyłapany na paleniu papierosów