Jeszcze kilka godzin po wypadku piękna Kinga nie mogła otrząsnąć się z ciężkiego szoku. Chociaż naprawa terenówki pochłonie 20 tys. zł, to dziennikarka może dziękować Bogu, że skończyło się tylko na zdezelowaniu auta. Centrum Warszawy, ul. Marszałkowska, dochodzi godz. 16.10. Jest szarówka. Nawierzchnia jest wilgotna od padającej mżawki. Nagle głośny odgłos miażdżonej blachy i tłuczonego szkła rozdziera powietrze. To srebrne terenowe BWM uderzyło właśnie bokiem w pędzący tramwaj. Części lewej strony samochodu rozsypują się po ulicy. Tramwaj gwałtownie hamuje. Ludzie w środku z wielkim trudem utrzymują równowagę. Na kilka chwil zapada cisza. W skasowanym aucie nikt się nie porusza. Kierowca w założonym po sam czubek nosa kapturze kiwa się nerwowo. Ludzie podbiegają z pytaniem: - Nic się pani nie stało? Postać uspokaja ich skinieniem. Jeszcze 10 minut siedzi za kierownicą, nie wierząc w to, co się stało. Może dziękuje Bogu, że to tylko tak się skończyło...
Dopiero po chwili wychodzi z auta. Gapie pod kapturem rozpoznają znaną twarz. To Kinga Rusin!
- Nie była to lekka stłuczka, ale mnie się nic nie stało - powiedziała wczoraj roztrzęsiona Kinga Rusin "Super Expressowi". - Do kasacji samochód chyba nie pójdzie...
Zjawia się pomoc drogowa. Sprawnie pakuje wóz Rusin na lawetę. Za chwilę podjeżdża po nią auto zastępcze. Też BMW.
- Około godziny 16.10 kierująca pojazdem pani Kinga Rusin wykonywała manewr skrętu w lewo i nie ustąpiła pierwszeństwa tramwajowi. Doszło do kolizji. Ruch został wstrzymany na około 13 minut - mówi nam Teresa Kotwicka z Tramwajów Warszawskich. - Tramwaj ma tylko rysę z przodu z prawej strony. Szkoda wyceniona została ona na 200 zł. Samochód ma urwane lewe koło, rozbity przód i lewy bok. Szkody wycenione zostały na 20 tys zł. Pani Kinga podpisała oświadczenie, że do wypadku doszło z jej winy - dodaje Kotwicka.
Pani Kingo! Proszę na siebie uważać!