"Super Express": - Nagrał pan album razem z chórem z "Bitwy na głosy".
Ryszard Rynkowski: - Album składa się z dwóch płyt. Pierwsza to piosenki z programu "Bitwa na głosy" w wykonaniu elbląskiego chóru. A druga, nagrana z Elbląską Orkiestrą Kameralną, zawiera moje największe przeboje w wersji symfonicznej. By wspomóc Fundację Elbląg, wykonawcy zrezygnowali z tantiem. W "Bitwie" walczyliśmy o 100 tys. zł dla fundacji. Na ostatnich metrach wyprzedził nas Kamil Bednarek ze swoim zespołem z Brzegu. Otrzymaliśmy 10 tys. zł nagrody pocieszenia i postanowiliśmy do końca wypełnić nasze zobowiązanie wobec fundacji. Dzięki płycie chcemy zdobyć brakujące 90 tys. zł. Pieniądze przeznaczymy na stypendia dla zdolnych, ale nieco mniej uposażonych dzieci.
- Dziś jest wiele programów typu talent show. Dużo osób chce być artystami, a niewielu murarzami, piekarzami.
- Nie chciałbym się mądrzyć, ale wydaje mi się, że dziś z artysty zrobiono człowieka, który lekką ręką zarabia duże pieniądze, pięknie wygląda, bawi się na wspaniałych imprezach. Każdy chce być młody, piękny, bogaty. Szare życie wydaje się mało pociągające. Z ubolewaniem patrzę na te wszystkie programy. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że "Bitwa" przyciągnęła mnie charytatywnością, tam bohaterem był chór. Ale niestety wiele programów oszukuje młodych. Obiecuje im się sławę, pieniądze, jednak ta sława jest krótka i złudna. A prawdziwe życie, nie tylko artysty, to solidna, ciężka praca.
- Kiedyś w wywiadzie dla "Super Expressu" powiedział pan, że zespół rozpadł się przez alkohol i kłótnie.
- Dokładnie tak nie powiedziałem, choć mogło to tak zabrzmieć. Od 1982 do 1986 r. nie nagraliśmy żadnej płyty, co dla mnie, kompozytora, było stresujące. Nie wyszedł także nasz plan podbicia rynku zachodniego. Odcinaliśmy kupony od popularności i pojawił się marazm. Oczywiście, że była wódka. Ile można było kupić złotych pierścionków, puszek kawioru?! Co robić przez półtora miesiąca w trasie po ZSRR? Z tego, co wiem, nikomu nie udało się tam żyć na trzeźwo. A bezpośrednim powodem wyrzucenia mnie z zespołu był wybryk, którego żałuję.
- Jaki wybryk?
- Mieliśmy awarię autobusu w Kutnie. Po zakrapianym obiedzie - dodam, że wszyscy pili - przysiadłem się na rynku do dwóch ludzi, którzy byli raczej elementem. Dałem im autograf na banknocie dziesięciozłotowym, powiedziałem, żeby kupili flaszkę, to się napijemy. Kiedy wrócili, podeszli funkcjonariusze w cywilu. Capnęli mnie, zacząłem uciekać, gonił mnie radiowóz. Wsadzili mnie do niego, a ja wygiąłem im tam jakąś blachę. Poszedłem siedzieć na dołek, ale w nocy mnie wypuścili. Nikogo nie zabiłem, nikogo nie pobiłem, a za wszystkie inne wersje kolegom serdecznie dziękuję. I oczywiście za wszystkie inne rzeczy niegodne przepraszam.
- Jak wygląda życie 61-letniego rockandrollowca?
- Nie jestem rockandrollowcem. Żyję sobie spokojnie z moją żoną Edytą i synkiem w Zbicznie pod Brodnicą. Mamy widok na lasy, jezioro. Jesienią liście mienią się kolorami, zimą lasy wyglądają jak bajka. Wiosną o czwartej rano zaczyna się koncert ptaków. Mamy ogród, ale nie chodzę sobie po nim z grabkami, bo trochę za duży, ma dwa hektary. Lubię gotować, specjalizuję się w kuchni azjatyckiej, a żona raczy mnie smakołykami z kuchni śląskiej. Jeżeli życie bez bankietów i bycia na okładkach jest nudne, to moje życie jest nudne. Jedynym rockandrollowcem jest u nas Rysio, który opanował już wszystkie sprzęty elektroniczne. A co ja najbardziej lubię robić? O tym mówi piosenka "Leżę sobie, nic nie robię". Jestem leniem od urodzenia. Mówię to, żeby młodzi, których strofują rodzice, mieli świadomość, że nie są jedyni i ostatni.
- Myśli pan czasem o emeryturze?
- Już mam emeryturę, 1160 zł. Ale moja prawdziwa emerytura to centrum rehabilitacyjne w Brodnicy, ponad 800 metrów. Dwa piętra wynajęliśmy firmie medycznej. Mogłem grać na giełdzie, ale wolałem mieć coś pewnego.
- Jedno życzenie do złotej rybki.
- Żebym był jak najdłużej zdrowy, bo boję się, że jak Rysio będzie miał 10 lat, nie nadążę za nim, a to byłoby przykre. Chciałbym widzieć, jak się rozwija, zobaczyć go jako wykształconego człowieka, a jak los da, to może nawet i jego narzeczoną.