Od lat przyglądam się pana karierze teatralnej oraz filmowej. Dotąd doskonale sprawdzał się pan w powierzonych mu rolach jako aktor. Tym razem przyszło się panu zmierzyć z rolą reżysera spektaklu „La Bombe”. Dlaczego akurat tę sztukę wybrał pan na swój debiut reżyserski?
Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem, żeby stanąć również po drugiej stronie sceny. Chciałem stworzyć wizję swojego świata, do którego mógłbym zaprosić widza, świata, którego sam jestem ciekaw i jako widz chciałbym zobaczyć. Długo szukałem odpowiedniej sztuki, bo zależało mi, aby stworzyć rozrywkę na dwóch poziomach, i komediowym i bardziej refleksyjnym, dającym coś do myślenia. Przewertowałem mnóstwo utworów zanim trafiłem na „La Bombe”, która spełnia te kryteria. Jestem pewien, że widzowie oglądając ten spektakl będą się śmiać, ale też zastanowią się nad wieloma ważnymi aspektami w życiu.
Co oznacza tytuł „La Bombe”?
Celowo postanowiłem nie zmieniać oryginalnego tytułu na język polski. Sprawdzałem różne tłumaczenia tego tytułu. Jedno z nich brzmiało „Pokusa”, ale dla mnie „La Bombe” to też „coś co wisi w powietrzu”… to taka „cisza przed burzą”. Akcja dzieje się na francuskiej Korsyce, stwierdziłem, że fajnie będzie zostawić pierwotny tytuł, który poniekąd odzwierciedla klimat miejsca zdarzenia i historię między bohaterami. Nie chciałem też narzucać widzom swojej wizji, aby mogli zinterpretować sobie go na swój sposób.
Uchylmy rąbka tajemnicy, o czym jest ta sztuka?
To sztuka o tym, że najgorsza w relacji damsko-męskiej jest obojętność. „La Bombe” opowiada historię moich równolatków, których dopada małżeński kryzys i wyjeżdżają na Korsykę ratować swój związek, a jest o co walczyć, bo mają troje dzieci. Każdy z bohaterów próbuje też odnaleźć samego siebie, swoją tożsamość i bliskość do drugiej osoby. Zaczynają mówić o tym, co ich boli, co stracili i próbują zrozumieć dlaczego odsunęli się od siebie. Na wyjeździe jednak czeka ich wiele pokus… Sam w tym roku skończyłem 44 lata i na szczęście opowieści o kryzysach znam tylko z opowiadań znajomych (śmiech). Wiele osób po 40-stce dotyka tzw. kryzys wieku średniego. Szczerze mówiąc mam nadzieję, że los mnie oszczędzi i nie zajdą w moim życiu żadne drastyczne zmiany, które wywrócą moją rzeczywistość do góry nogami.
Pozwolę sobie zapytać, co pan robi, żeby w pana związek nie wdzierała się rutyna i obojętność?
W każdym związku po latach pojawia się trochę rutyny. Staram się jednak panować nad swoim życiem i kiedy zauważam, że coś brnie w złym kierunku próbuję to zastopować. Uważam, że w takich momentach warto zacząć od siebie i zastanowić się nad sobą, spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na pytanie „czy czasem ja nie robię czegoś źle”, żeby móc powiedzieć drugiej osobie co mnie boli. Oczywiście nie zawsze się to udaje, ale warto wyciągnąć wnioski.
Trzy lata temu został pan tatą, więc w pana domu chyba nie jest nudno?
Od kiedy Jaś pojawił się w naszym życiu pewne rzeczy się przewartościowały. Zostałem ojcem już jako dojrzały mężczyzna i to ma swoje plusy. Inaczej patrzę na świat, mam inną świadomość i hierarchię wartości. Natomiast jeśli chodzi o rutynę w nawiązaniu do przedstawienia ono pokazuje, że nie ma schematów w życiu ani gotowych odpowiedzi na wszystko i na wszystkie pytania. Trzeba pewnych rzeczy doświadczyć, one muszą się zdarzyć, żeby coś docenić, zrozumieć i naprawić.
W sztuce „La Bombe” jest pan nie tylko reżyserem, ale także wciela się pan w rolę Stephane. Czy trudno łączyć te dwie funkcje jednocześnie?
Ponieważ trudno jest ogarnąć perspektywę widza będąc na scenie, wyszedłem z założenia, że jestem tu przede wszystkim reżyserem, a na drugim miejscu jestem aktorem. Trudno jest jednocześnie grać i reżyserować, bo zupełnie inne rzeczy obserwuje się z widowni, których kompletnie nie widać ze sceny. Nie da się grać i w tym samym momencie obserwować wszystkich kolegów, skupiać się na swoich kwestiach i dawać wskazówki innym. Stephane będę grał na zmianę z Radkiem Pazurą. To jego zobaczą państwo na scenie w premierowych spektaklach. „La Bombe” celowo ma dwie obsady, żeby przedstawienie mogło być wystawiane bez przeszkód. Mam bardzo dobrych aktorów, ale każdy ma też swoje inne zobowiązania, w filmach czy serialach, zatem jeśli każdą z postaci grają po dwie osoby to zawsze łatwiej jest skompletować zespół, który będzie dyspozycyjny.
Nie jest tajemnicą, że aktorom w czasie spektakli zdarza się „zgotować”. Co najczęściej powoduje u pana taki niepohamowany śmiech w trakcie spektaklu?
Nie ukrywam, że takie sytuacje w mojej karierze miały miejsce wielokrotnie. Najczęściej śmiech w aktorach wywołują rzeczy, które dochodzą z widowni, np., kiedy widz tłumaczy sąsiadowi z fotela obok o czym jest sztuka, albo komentuje naszą grę czy wygląd myśląc, że tego nie słychać. Bywa, że ktoś odbiera telefon i prowadzi rozmowę, jakby był w swoim mieszkaniu, a słyszą go wszyscy. Kiedyś grałem w „Made in China” Marka O'Rowe'a w Teatrze Jaracza w Łodzi. To był spektakl niezwykle brutalny, silny i emocjonalny. Ktoś nie był na to gotowy. Powiedział do siebie, oczywiście tak, że wszyscy słyszeli „to skandal” i wyszedł. Ważne, żeby sztuka nie była bezpieczna i obojętna.
Wielu aktorów i aktorek czasem odmawia ciekawych ról, bo trzeba się rozebrać lub całować na scenie. Jak pan podchodzi do tego typu propozycji?
Mam za sobą mnóstwo odważnych scen, zarówno w teatrze jak i na ekranie. Osobiście nie mam większych problemów, by grać sceny erotyczne, jeśli tylko odpowiednio wpisują się w konwencje konkretnej realizacji.
Pana partnerka Marta Dąbrowska także jest utalentowaną aktorką, ale chyba nie często zdarza wam się razem pracować?
Tak naprawdę razem graliśmy tylko raz w serialu „Ratownicy”. W teatrze nigdy nie spotkaliśmy się na jednej scenie. Marta jest aktorką Teatru Polskiego w Warszawie i ma też swoje projekty telewizyjne, ja od lat gram w Teatrze Jaracza w Łodzi oraz na innych polskich scenach, rozwijam się na innych artystycznych płaszczyznach. Nigdy na siłę nie dążyliśmy do tego, by pracować razem. Może dzięki temu nasze artystyczne sprawy zostawiamy za drzwiami i w domu możemy skupić się na naszej rodzinie. Staramy się nie żyć pracą w sytuacjach prywatnych, choć oczywiście bardzo się wspieramy i kibicujemy sobie nawzajem. Przychodzimy na swoje premiery. Przyznam, że kiedyś odmówiliśmy wspólnej pracy w teatrze, żeby nie burzyć naszej prywatności, a odkąd jesteśmy rodzicami tak dobieramy propozycje, żebyśmy mogli wymieniać się w opiece nad naszym ukochanym Jasiem. Absolutnie ze sobą nie rywalizujemy. Aktorstwo jest wielką niewiadomą i każdemu w innym momencie przynosi sukcesy.
Rozmawiała Martyna Rokita
„La Bombe” ma podwójną obsadę. Poszczególne postaci grają:
Caroline: Anna Czartoryska-Niemczycka/ Katarzyna Glinka
Sam: Karolina Sawka/ Maria Wieczorek
Stephane: Sambor Czarnota/ Radosław Pazura
Alban: Wojciech Błach/ Michał Rolnicki