Sanatorium miłości 6. Elżbieta popadła w ogromne długi i straciła dom! "Czyścili mnie do zera z każdej strony" WYWIAD

Elżbieta Urbaniak z "Sanatorium miłości 6" ma za sobą wiele trudnych przeżyć. Tylko w wywiadzie dla se.pl opowiedziała o krętej i wyboistej drodze, którą przebyła, aby wyjść z pętli zadłużenia. "Czyścili mnie do zera z każdej strony. Moja droga to było potłuczone szkło, gruz i nic więcej" - wyznała łamiącym głosem. Dziś seniorka najgorsze ma za sobą i z optymizmem patrzy w przyszłość. Niedawno doczekała się wnuka!

Spis treści

  1. Kim jest Elżbieta z "Sanatorium miłości 6"?
  2. Elżbieta Urbaniak z "Sanatorium miłości" - NASZ WYWIAD
  3. Elżbieta z "Sanatorium miłości" straciła dom. Jak do tego doszło?

Kim jest Elżbieta z "Sanatorium miłości 6"?

Elżbieta Urbaniak to uczestniczka 6. edycji "Sanatorium miłości". Energiczna seniorka przez 12 lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, gdzie ciężko pracowała, aby wyjść z długów i odzyskać wolność finansową. W rozmowie z nami Ela wróciła wspomnieniami do traumatycznych wydarzeń z przeszłości. Jak to się stało, że straciła dom i popadła w gigantyczne długi? Oto nasza szczera rozmowa z Elą z "Sanatorium miłości 6".

Zobacz też: Stanisław z "Sanatorium miłości" wdał się w romans z dużo młodszą kobietą. Okrutnie go potraktowała! - WYWIAD

Elżbieta Urbaniak z "Sanatorium miłości" - NASZ WYWIAD

Z jakim nastawieniem pojechała Pani do Krynicy Zdroju? Miłość czy przygoda?

Zdecydowanie po miłość. Jednocześnie nawiązałam tam wspaniałe znajomości. A w tym wszystkim zaistniała również przygoda, bo jest to niesamowicie piękny czas w moim życiu. Byłam bardzo szczęśliwym człowiekiem, że tam jestem.

A co skłoniło Panią do wzięcia udziału w "Sanatorium miłości"?

Pięć lat temu wróciłam ze Stanów Zjednoczonych do mojej małej wioski. Córki powiedziały mi o tym programie. Wcześniej ktoś sugerował w rozmowie, że nadaje się do tego programu. "Pomyślałam: Dlaczego nie? Jestem otwarta, nie mam kompleksów, spróbujemy".

Kamery, ekipa telewizyjna – to na pewno robi wrażenie, ale stres może paraliżować. Jak się Pani odnalazła na planie?

Powiem szczerze, czułam się jak ryba w wodzie i nie wykluczam udziału w kolejnym programie. Nie miałam żadnych obaw, wspaniale czułam się na planie tej produkcji. To z pewnością zasługa ludzi, którzy pracują przy "Sanatorium miłości". Warto było ich wszystkich poznać!

Pierwsze spotkanie z pozostałymi uczestnikami wydawało się dość drętwe. Bardzo badawczo, ostrożnie podeszliście do siebie.

(Śmiech). Gdy Gosia powiedziała: "Ja to załatwię w białych rękawiczkach", a Maria skwitowała, że jest waleczną lwicą, to przeszedł mnie prąd i już wiedziałam, że nie chcę wkręcać się w rywalizację. Nie to, że się wycofałam, ale dystans wziął górę i postanowiłam podejść do wszystkiego na chłodno.

W programie powiedziała Pani: "jeżeli mam się podobać, to taka jaka jestem". Wywiązała się ciekawa dyskusja między panią a Marią zwaną też Majką. Poróżniłyście się?

Rozmowa dotyczyła wyglądu. Ja uważam, że należy starzeć się z godnością aczkolwiek dbać o siebie, to się nie wyklucza. Moim zdaniem Maria nie powinna się tak zachować wobec mnie. Nie znalazłam z waleczną lwicą wspólnego języka.

W takim razie, z kim było Pani najbardziej po drodze w "Sanatorium miłości"?

Moja Maria Luiza! Byłyśmy razem w pokoju i pod każdym względem się zgadzałyśmy. Nie dałyśmy się w nic wkręcić.

Jaki mężczyzna ma u Pani szansę?

Ma to być szczery i uczciwy człowiek. Taki, który zaakceptuje mnie a ja jego. To jest najważniejsze. Nie można spędzać życia z kimś, kto do nas nie pasuje. Tutaj musi być obopólne dopasowanie.

A wygląd? Czy ma jakiekolwiek znaczenie?

Niekoniecznie. Przez moje życie przewinęło się kilku mężczyzn i każdy z nich był inny pod względem urody. Nie było ich wielu – zaznaczam, ale wygląd nie jest najważniejszy.

Elżbieta z "Sanatorium miłości" straciła dom. Jak do tego doszło?

Jak wspomina Pani małżeństwo?

Trwało jakieś siedem lat, dopiero po sześciu urodziła się pierwsza córka. Liczyłam, że dzieciątko odmieni nasz związek, ale tak się nie stało. Może byliśmy absolutnie niedopasowani charakterami. Ja byłam bardzo pracowitym człowiekiem, dla mnie praca była priorytetem. Małżonek był troszeczkę innego spojrzenia na świat, kilkukrotnie odchodził, nie było tak, jak powinno być w małżeństwie.

W ostatnim odcinku zdobyła się Pani na poruszające wyznanie dotyczące komornika i utraty domu. Nie do końca zostało to wyjaśnione i czuję się w obowiązku dopytać, jak do tego doszło?

Chciałam Pani podziękować za to pytanie, bo mnóstwo osób nie rozumie tej sytuacji. Budowałam nowy dom, przyszedł moment instalacji ogrzewania centralnego. Firma przyjechała 2 stycznia. Pamiętam, że byłam wtedy bardzo zapracowana, miała remanent w sklepie. W pewnym momencie przyszedł do mnie kuzyn właściciela tej firmy i zadzwonił do niego mówiąc: "Wujku jest -27 stopni, nie róbmy tego dzisiaj", a on powiedział: "Na moją odpowiedzialność, zalewajcie. Jak złapie to ściągniemy wszystkie nagrzewnice z okolic". Ten chłopak przyjechał do mnie po godzinie i mówi: "Pani Elu, złapało". Jak przyjechałam do domu to się rozpłakałam w głos, nie wiedziałam, co robić. Miałam piękne świerkowe podłogi, wszystko tak dopracowane. Konwektory leżały poodkręcane na podłodze…

Z przytoczonej przez Panią rozmowy wynika, że firma była świadoma ryzyka i podjęła je na własną odpowiedzialność. Co było dalej?

Liczyłam, że firma poniesie koszty. Zaproponowali połowiczne rozwiązanie, ale się na to nie zgodziłam. Nie zapłaciłam im, a oni podali mnie do sądu. Sprawę przegrałam po sześciu latach, poza tym obciążono mnie wszystkimi kosztami sądowymi. To było jakieś 160 tysięcy złotych. 20 lat temu to były ogromne pieniądze, nie miałam jak tego spłacać. Komornicy zjadali z mojego konta każdą złotówkę.

Jak długo trwała ta gehenna?

Pięć lat. W programie nie wspomniałam o tym, co spotkało mnie już po wyroku. W ciągu półtora roku miałam sześć włamań do mojego sklepu. Czyścili mnie do zera z każdej strony.

Ktoś działał złośliwie? Chciał Pani jeszcze mocniej dopiec?

Tak myślę. Prowadziłam bardzo dobrze prosperującą firmę. Miałam przepiękny sklep spożywczo-przemysłowy. Gdy wszystko zaczęło się sypać, zaczęła siadać mi psychika. Budziłam się i od nowa zaczynał się mój koszmar. "Boże, na pracowników tyle, na składki i ZUS tyle, ile muszę uhandlować, żeby mieć na same koszty, jakie ponoszę". Sklep ubożał z dnia na dzień, a ja czułam, że już nie dam rady.

Polecamy: Stanisław z "Sanatorium miłości" pokazał nam zdjęcia z młodości. Już wtedy przyciągał kobiety jak magnes!

To wtedy podjęła Pani decyzję o wyjeździe do USA w celach zarobkowych?

Sklep wydzierżawiłam i wyjechałam – to była jedyna słuszna decyzja i dziś zrobiłabym tak samo. Dzierżawę przejął oczywiście komornik. Na domiar złego, w momencie, w którym zostało mi już tylko 13 tysięcy złotych zadłużenia, oni sprzedali mój biznes. To był dla mnie kolejny cios…

Początki za oceanem były trudne.

Nie miałam pracy, nie znałam języka. Wyłam w poduszkę. W końcu poznałam kobietę, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Wzięła mnie do siebie, załatwiła pracę, kupiła mi samochód, który spłacałam. Powoli zaczęłam wychodzić na prostą, ale dom w Polsce był już sprzedany.

Córki zostały w Polsce. Jak przetrwała Pani rozłąkę z dziećmi?

Na początku było bardzo trudno. Nie miałam codziennie kontaktu z dziećmi. Dopiero po pewnym czasie kupiłam komputer i mogłam za pomocą komunikatora internetowego rozmawiać z córkami. Obiecałam im, że cokolwiek się wydarzy, nigdy ich nie zostawię i wrócę. Tak się stało po 12 latach. Wiem, że nie mają do mnie żalu. Już wtedy świetnie zdawały sobie sprawę, że znalazłam się w patowej sytuacji.

Czy córki wspierają teraz Panią w sanatoryjnej przygodzie?

O tak. Powiem Pani, że bardzo długo ukrywałam przed jedną z nich, że dostałam się do programu, ale gdy się już dowiedziała, to popłakała się ze szczęścia. Cała rodzina w Polsce mnie bardzo wspiera.

Jak po programie wygląda Pani codzienność? Coś się zmieniło?

Uważam, że moje życie wygląda dokładnie tak samo. Jestem nadal pogodnym i szczęśliwym człowiekiem. Ze wszystkim się godzę, wszystko akceptuję. Obecnie aktywniej działam społecznie.

"Sanatorium miłości" cieszy się dużą popularnością wśród widzów. Zastanawiam się, czy Pani również doświadczyła tej popularności i zderzyła się z nią w życiu codziennym.

Całkiem niedawno miałam taką sytuację, że zostałam rozpoznana, panie poprosiły mnie o zdjęcie. Poza tym bardzo dużo osób z poprzednich edycji zaprosiło nie do grona znajomych i tak sobie od czasu do czasu piszemy.

Muszę Panią jeszcze podpytać o ostatnie wydarzenia z "Sanatorium miłości", którymi żyje internet, a mianowicie miłosny trójkąt: Małgorzata-Teodozja-Andrzej.

Wydaje mi się, że Teodozja z premedytacją robiła wszystko, aby zdobyć Andrzeja, a Gosia zawsze mówiła: "Ja to załatwię" (śmiech).

Ta edycja to mocne charaktery i wielkie indywidualności. Też tak Pani uważa?

Ciężko było się przebić. Czasami wolałam nie zabierać głosu, żeby nie nadziać się na odwet z czyjeś strony.

Czy w programie udało się nawiązać przyjaźnie? Z kim oprócz Marii Luizy pozostaje Pani w kontakcie?

O tak. Bardzo często rozmawiam ze Stanisławem i Zygmuntem. Parę razy rozmawiałam też z Tadeuszem. Liczę, że po świętach się spotkamy.

Co obecnie sprawia Pani najwięcej radości?

Moja droga to było potłuczone szkło, gruz i nic więcej. Dziś mówię, że wszystko wybaczam i cieszę się życiem. Jestem zdrowa, mam maleńkiego wnuka, takiego kochanego, że tego się nie da opisać. Sprawia mi radość, że byłam w tym programie, że dziś świeci słońce. To jest dla mnie cudowny czas.

Na koniec, czego Pani życzyć?

(Śmiech) Przede wszystkim miłości!

Tego oczywiście życzę i dziękuję za przemiłą rozmowę.

Rozmawiała: Adriana Słowik.

Darek z „Sanatorium miłości”: Seks nawet na pierwszej randce!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają