Joaquin Phoenix jest bez wątpienia uzdolnionym aktorem. Udowodnił to rolami w filmach "Powrót do raju", "Zatrute pióro", czy kreacjami, za które był nominowany do Zło- tych Globów, Oscara i Bafta - Commodusa w "Gladiatorze" i Johnny'ego Casha w "Spacerze po linie". Jednakże na jesieni zeszłego roku aktor znacznie przybrał na wadze, zapuścił wielką brodę i oświadczył, że rzuca aktorstwo dla muzyki.
- Nie będę grał już w filmach - oświadczył. - Pracuję nad swoją muzyką. Skończyłem z aktorstwem.
Phoenix specjalizuje się teraz w rapie. Pociąga go w tej formie artystycznej - jak mówi - zabawa słowami, narracja i proste emocje. Aktor przyznaje, że zdaje sobie sprawę, że jego kariera muzyczna będzie budzić kpiny. Budzi. Jego improwizowany występ, który dał na początku listopada ub.r. w pewnym barze w Culver City, był słabiutki. Phoenix bez sensu bełkotał coś do mikrofonu, a w końcu został wybuczany. Na premierze filmu "Two lovers" z jego udziałem pokazał pięści z napisem "Good Bye". W show Davida Lettermana wrzeszczał na prowadzącego i publiczność. Ćpa - mówią jedni, drudzy - przepracowanie. Inni, a wśród nich psychiatra dr Paul Dobransky, oceniają, że aktora trawi nieleczona schizofrenia.
Agentka Phoeniksa zaprzecza tej diagnozie. Jedno jest pewne - wszystkie oczy zwrócone są na Joaquina Phoeniksa. Reklama dźwignią handlu?