O tym zdarzeniu były szef mafii pruszkowskiej opowiada ze szczegółami w książce „Słowik. Skazany na bycie gangsterem”. Wszystko zaczęło się od wyjścia na dyskotekę. Gangster wybrał się tam z ówczesną żoną – Moniką (57 l.), znaną też jako „Słowikowa”. Atrakcyjna kobieta przyciągała uwagę mężczyzn i gdy tylko Andrzej Z. choćby na chwilę tracił ją z oczu, natychmiast znajdował się przy niej adorator. Sama Monika dziś kategorycznie nie zgadza się na rozmowy o tamtych wydarzeniach i o byłym mężu. Jeden z dawnych wielbicieli jej urody był bardzo nachalny. Tak opisuje tamto zdarzenie „Słowik”:
„– Przepraszam bardzo – mówię – to jest moja żona, i jak możesz, to odpuść sobie.
– Każdy tak mówi o byle jakiej du....
– Chwileczkę, to nie jest byle jaka du..., tylko moja żona i bądź uprzejmy odejść.
– To ty, malutki, odejdź – mówi do mnie i mnie odpycha.
– Słuchaj człowieku, możemy rozmawiać godzinami, tylko mnie nie dotykaj. Nienawidzę, jak ktoś mnie dotyka. A przede wszystkim w obecności mojej żony. Nie słyszysz tego, kur..., że to jest moja żona?
– Nie.
– To zaraz usłyszysz”.
Dalej „Słowik” wspomina, że musiał zdjąć swoje okulary – co zawsze zwiastowało awanturę – i wymierzyć sprawiedliwość natrętowi. Ten okazał się aspirującym gangsterem i poprzysiągł zemstę. Dotrzymał słowa. Nieopodal mieszkania przy ul. Broniewskiego, gdzie Andrzej Z. mieszkał wówczas z żoną, zakopano dwa ładunki trotylu. Wzmocnione dodatkowo gwoździami i śrubami. Dlaczego tak potężny ładunek nie spełnił swojej roli? Gangster wspomina, że zamachowcy popełnili dwa błędy – najpierw źle umiejscowili ładunki pod ziemią, a później stracili zimną krew i odpalili je zbyt wcześnie. Skończyło się na ranach pleców i części twarzy, po których, jak podkreśla zainteresowany, nie ma już śladu.
O czasach swojej świetności, ale też upadku i zdradzie Andrzej Z. opowiada w książce „Słowik. Skazany na bycie gangsterem”, która ukaże się 29 stycznia nakładem wydawnictwa Harde.