Jedna z najpiękniejszych aktorek PRL-u przyszła na świat w 1943 r. we Lwowie jako Irena Kiziuk. Szybko jednak przeniosła się do Warszawy, już jako młoda dziewczyna zdobywając tu pierwsze aktorskie szlify. Wówczas też postanowiła zmienić nazwisko na takie, które pomogłoby jej zwiększyć szansę na karierę.
Stworzona, by grać
Świat kina od razu dostrzegł potencjał pięknej i pewnej siebie blondynki o zjawiskowej urodzie, dzięki której w przyszłości jedni będą ją porównywać do ówczesnej ikony francuskiego kina Brigitte Bardot, a inni nazywać „słoneczkiem PRL-u”. Na pierwsze propozycje nie musiała długo czekać. W wieku 21 lat zadebiutowała na deskach teatru, a jednocześnie na wielkim ekranie u boku Zbigniewa Cybulskiego w filmie „Pingwin”.
Kolejne role w takich filmach jak „Wilcze echa”, „Pan Wołodyjowski” czy „Rzeczpospolita Babska” przysporzyły jej wielkiej popularności, czyniąc jednocześnie polskim symbolem seksu lat 60. Aktorka nie zamierzała się jednak ograniczać wyłącznie do ról kolejnych amantek, współpracowała więc także m.in. z kabaretem Dudek, udowadniając, że ma też duży talent komediowy.
Miłość bez happy endu
Wielu próbowało w tamtym czasie zdobyć serce pięknej aktorki. Wzdychały do niej tylko miliony widzów, ale i ówczesne gwiazdy ekranu. Głowię stracili dla niej m.in. Andrzej Łapicki czy Tadeusz Ross, miłością jej życia okazał się jednak operator filmowy Zygmunt Samosiuk, którego poznała na planie „Dnia listopadowego” w 1970 r. Cztery lata później para stanęła na ślubnym kobiercu. Niestety choroba alkoholowa coraz bardziej odbijała się na ich małżeństwie. Irena straciła w końcu nadzieję, że mężowi uda się wyrwać ze szponów nałogu, więc gdy nadarzyła się szansa na wyjazd do USA, postanowiła z niej skorzystać.
Z dala od fleszy
Mimo dochodzących ją tam wieści o coraz gorszym stanie zdrowia Samosiuka, aktorka nie chciała zdecydować się na powrót do kraju. To za oceanem dowiedziała się 1983 r. o śmierci ukochanego. Ta wiadomość ją zdruzgotała. Przez długie lata wyrzucała sobie później, że zabrakło jej przy ukochanym w jego ostatnich chwilach. Pogrążona w smutku wycofała się z życia towarzyskiego, sporadycznie pojawiała się także na ekranie.
W 2011 r. znów zrobiło się o niej głośno, gdy media zaczęły donosić o wielkim spadku, odziedziczonym przez aktorkę, w skład którego miały wchodzić wartościowe tereny w Warszawie. Dziś 78-letnia już aktorka od lat unika medialnego rozgłosu. Jej ostatnią dużą rolą była postać Janiny Borosiukowej w serialu „Plebania”.