- "To najciekawszy dziennikarz TVN, ma lekkość, która skupia uwagę". Wie pan, o kim jest ta opinia?
- Jest kilku dziennikarzy pasujących do niej. Nazwisk nie podam. Nie chcę siebie i ich stawiać w niezręcznej sytuacji. Na pewno jest to osoba naturalna, prawdziwa, która pozostaje sobą, nie udaje kogoś innego na wizji...
- Pomogę. Ten cytat dotyczy pana, Łukasza Grassa... Już jako początkującego dziennikarza TVN wyróżniono pana Bykiem Sukcesu 2005 w kategorii Odkrycie Roku. Nagrody uskrzydlają czy zapalają czerwoną lampkę - uwaga: nie wpadaj w pychę!
- Nagrody są chwilą publicznej satysfakcji. Potwierdzeniem, że ktoś z boku to widzi i docenia, ale też - przynajmniej mnie - ostrzegają, żeby za bardzo nie zachwycić się sobą.
- Dlaczego studiował pan na AWF?
- Chciałem być dziennikarzem sportowym. To ojciec doradził mi, żebym wybrał te studia, bo najlepiej przygotują mnie do przyszłego zawodu. Dają wiedzę o szeroko rozumianym sporcie, ale są też zajęcia z psychologii, anatomii, fizjologii oraz czynne uprawianie sportu.
- Ale nie został pan dziennikarzem sportowym.
- Próbowałem w radiu Plus Poznań, ale któregoś dnia wydawca wysłał mnie na sesję Rady Miasta w zastępstwie za kolegę, który miał urlop. Bardzo spodobał mi się ten "mały sejm", a szefom spodobała się moja praca jako "politycznego" i tak zostało. Ot, i cała droga od dziennikarza sportowego do politycznego...
- A jak trafił pan do TVN?
- Dostałem propozycję, kiedy byłem jeszcze w TOK FM. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby mnie zatrudnić. Pierwszą osobą w stacji, z którą rozmawiałem, był ówczesny wydawca "Poranków" Kuba Sufin. Adam Pieczyński, redaktor naczelny TVN24, po dwóch tygodniach prób wpisał mnie w grafik, co wprawiło mnie w osłupienie...
- Rzucił pana na głęboką wodę...
- Pewnie pomyślał, że jak nie utonę, to będę pływał... Najpierw pieskiem, potem żabką, crawlem...
- Jakim stylem pan teraz płynie?
- Delfin, który jest stylem najładniejszym, ale i najtrudniejszym, jest daleko przede mną... Ale spokojnie, mnie się nie spieszy...
- Co zawdzięcza pan sportowi?
- Wszystko. Sport w dużej mierze ukształtował mój charakter. Siła woli, upór, dążenie do celu, opanowanie - tego nauczył mnie sport... A te cechy przekładają się na inne dziedziny życia, z pracą włącznie.
- Przyjmowania porażek też?
- Tak, ponieważ porażka w sporcie mobilizuje, wyzwala chęć rewanżu.
- Pańską pasją jest także fotografowanie. Robi pan piękne zdjęcia... Ktoś powiedział, że fotografowanie uwrażliwia na otaczający świat, bo dzięki niemu więcej się widzi.
- Raczej to, że jesteśmy wrażliwi, sprawia, że robimy takie, a nie inne zdjęcia. Gdy mnie coś zaciekawi, wzruszy, zbulwersuje - utrwalam to na fotografii. Moim zdaniem od robienia zdjęć nie stajemy się wrażliwsi, jeśli już mówimy o tak delikatnej materii jak wrażliwość. Według mnie bardziej rozwija ją pisanie.
- Jak jest w Resku?
- Jest lepiej, niż było... W Resku się urodziłem, więc tam zawsze musi być ładnie... Tam wciąż mieszkają moi dziadkowie, a 10 km od Reska - moi rodzice, babcia i jeszcze kilku znajomych. W Resku, a szczególnie w okolicach jest bardzo spokojnie. Gdy tam przyjeżdżam, czuję się jak w głuszy, z dala od świata.
- Mówi pan o swoim zawodzie - pasja. A czy zdarza się, że zmienia się w szewską pasję?
- Nie. Mój zawód nie doprowadza mnie do szewskiej pasji. Do szewskiej pasji doprowadzają mnie własne błędy, wpadki, niedoskonałości, jakie zdarzają mi się na antenie, z którymi nie umiem się pogodzić i do których nie umiem nabrać dystansu.