Bareja zmarł nagle. Rodzina nie zdążyła go pożegnać

2024-06-14 11:55

Tak, jak Stanisław Bareja, nikt w Polsce nie czuł komedii. I nadal nikt nie zdołał jej poczuć równie głęboko. Przede wszystkim był czujnym obserwatorem rzeczywistości. A tej rzeczywistości, którą obserwował, nie dało się traktować poważnie. Absurdy PRL-u także jego dotykały na co dzień. Choć ten jeden z najważniejszych polskich reżyserów zmarł 14 czerwca 1987 roku, jego filmy nie przestają nas bawić.

Wisła prawie stała się Sekwaną

Termin „bareizm” dzisiaj kojarzymy jako synonim absurdu. Jego twórca jednak, Kazimierz Kutz, użył go w formie krytyki filmu „Żona dla Australijczyka”. „Bareizm” dla Kutza oznaczał głupi i infantylny gatunek dowcipu dla gawiedzi.

Wśród twórców polskiej szkoły filmowej robienie komedii nie należało do chwalebnych zajęć. I Stanisław Bareja, notabene rówieśnik Kutza, wiedział o tym doskonale. W owym czasie robiono przecież kino metafizyczne, kino rozliczające się z dziedzictwem wojny, wreszcie kino o pogłębionych motywacjach bohaterów. Autor serialu „Alternatywy 4” chciał po prostu rozśmieszać bez nadmiernego psychologizowania. I wcale nie wydawałoby się dziwnym stwierdzenie, że jego humor pomógł Polkom przetrwać PRL bardziej, niż mistycyzm kolegów po fachu.

Robiąc filmy w tamtej rzeczywistości, sam na co dzień napotykał liczne „bareizmy”. Ot, choćby po złożeniu projektu filmu „Przygoda z piosenką” w 1968 roku. Komisja Oceny Scenariuszy nakazała wprowadzenie szeregu zmian, w tym zastąpienie Wiednia Paryżem. Rzecz w tym jednak, że nie wchodził w grę wyjazd do jednej z głównych stolic „kapitalistycznego zła”. Dlatego na paryski deptak ucharakteryzowano okolice Teatru Wielkiego w Łodzi. A Wisła prawie stała się Sekwaną.

Prawdziwa komedia

Droga do komedii wiodła go przez dramat wojenny – jako student zrealizował etiudę „Drugie sumienie” na podstawie „Niemców” Leona Kruczkowskiego. Biorąc na warsztat rozliczenie z hitleryzmem, zdołał zarazem w sprytny sposób uciec od obowiązującego kanonu socrealistycznego.

Barei udało się uniknąć propagandowych akcentów, osiągnąć naprawdę wysoki poziom artyzmu i zbudować psychologiczne napięcie pomiędzy postaciami

– mówiła dla PAP-u prof. Barbara Giza.

Jednak studiów w łódzkiej filmówce Bareja nie ukończył. Przez długi czas pracował potem jako asystent reżyserów.

Wreszcie, w 1960 roku, dostał swoją wymarzoną szansę na debiut. Komediowy film „Mąż swojej żony” stał się przede wszystkim trampoliną do karier dla Elżbiety Czyżewskiej oraz Wojciecha Pokory. Choć widownia przyjęła tę propozycję pozytywnie, krytycy byli raczej niechętni:

Prawdziwa bowiem komedia musi składać się z szeregu odkryć. Że tak jest, świadczyć może Chaplin odkrywający perspektywy życia zmechanizowanego Ameryki w "Dzisiejszych czasach”

– pisał Ernest Bryll.

Bareja nabrał jednak wiatru w żagle. Lecz na uznanie środowiska musiał chwilę poczekać. Także dlatego, że jego styl wciąż się kształtował i dopiero w latach 70. wprowadził w swoich filmach to, co wkrótce stało się ich znakiem rozpoznawczym – ostrą satyrę skierowaną przeciw negatywnym zjawiskom życia społecznego oraz panującemu ustrojowi. Pewnie z tego powodu późniejsza twórczość spotykała się z brakiem przychylność cenzury, która wymuszała radykalne cięcia – z samego „Misia” kazano wyciąć przeszło trzydzieści scen.

Jawna konspiracja Barei

Propaganda PRL-u robiła wiele, aby uciszyć Stanisława Bareję.

O „Misiu”, który był jednym z najchętniej oglądanych filmów w 1981 roku, pisano:

otrzymaliśmy zlepek gagów i skeczów dość nieudolnie trzymających się kupy i wyraźnie niedopracowanych reżysersko i scenariuszowo

Przy okazji „Bruneta wieczorową porą” recenzent z „Gazety Krakowskiej” stwierdzał:

Większość widzów po opuszczeniu kina wzięłaby udział w poszukiwaniu reżysera i współscenarzysty tego dzieła, by odzyskać przynajmniej część z wydanych na bilet złotówek

A pomimo tego kolejne jego produkcje zyskiwały aplauz.

Bareja nie tylko nie bał się obnażać absurdów PRL-u w swoich filmach, nie bał się także działać w demokratycznej opozycji. Przy okazji wyjazdu do Wiednia, w częściach przywiózł do Polski maluchem powielacz offsetowy. Innym razem, gdy w Paryżu realizował film „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”, zgodził się wrócić do kraju z ponad setką emigracyjnych książek. Wreszcie, w domu reżysera powstała w latach 70. konspiracyjna pracownia jednego opozycjonistów. Jak wspominał Stanisław Tym w książce Macieja Replewicza „Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła”:

Furtka otwarta, drzwi otwarte. Każdy mógł wejść prosto z ulicy. Wszystko odbywało się w biały dzień, nieomal jawnie. Pewnie dlatego żaden tajniak nie wpadłby na pomysł, że tam ktoś konspiruje

Taką jawną konspirację mógł wymyślić tylko król absurdu.

Bareja: ojciec na pełen etat

Choć w ciągu swojej kariery zrealizował przeszło trzynaście filmów oraz trzy seriale, jego córka wspomina go jako człowieka niezwykle rodzinnego.

Tata chętnie snuł opowieści o swoich przygodach w dzieciństwie, o filmach i przeczytanych książkach, a także o pomysłach dotyczących filmowych scen. Zabierał nas na spacery po Mokotowie, pikniki pod Warszawą i na wakacje w "demoludach"

– mówiła Katarzyna Bareja przy okazji premiery swojej książki „Żaby w śmietanie, czyli Stanisław Bareja”.

Z tego powodu życie domowe nieraz przenikało do jego produkcji, czasem dosłownie:

Ostatnio z rozbawieniem spytałam mamę, czy zauważyła, jaki pierścionek nosi Wojciech Pokora jako Marysia w "Poszukiwanym poszukiwanej". To był jej pierścionek z nefrytem, który oczywiście wrócił do niej po zakończeniu zdjęć

Bareja należał do osób żywiołowych i niebywale dowcipnych. Pewnie dlatego, gdy w czerwcu 1987 roku wyjeżdżał na stypendium do Eseen, nikt nie spodziewał się, że już stamtąd nie wróci. Lecz nad ranem 11 czerwca wystąpił u niego udaru mózgu, spowodowany wylewem krwi. Zmarł trzy dni później. Urna z jego prochami została złożona na cmentarzu Czerniakowskim w Warszawie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki