Swoją muzyczną karierę zaczynał w domu. Przygrywał na akordeonie ojcu i jego kolegom, kiedy ci fetowali wypłaty z fuch. Tak chłonął prawdziwy warszawski klimat...
Urodziłem się na ul. T. Hołówki, to mała uliczka niedaleko Łazienek między ulicą Czerniakowską, a Podchorążych. Dużo znanych ludzi z tej ulicy pochodziło. Z mojej kamienicy wyszedł do powstania Krzysztof Kamil Baczyński (+23 l.), mieszkał tam również gen. Antoni Chruściel (+65 l.) oraz red. Bohdan Tomaszewski (89 l.).
Przyszedłem na świat w tym domu, już po II wojnie, ale niewiele brakowało, że urodziłbym się w kinie Polonia. Mama z ciotkami poszły do kina (ojciec był w wojsku) i tam mamę chwyciły bóle porodowe. No więc ciotki znalazły jakiś wózek i przetransportowały mamę do domu. I tak ujrzałem świat 13 listopada 1949 r., w niedzielę, w św. Stanisława Kostki. Jak dawniej bywało w tradycji, takie imię sobie przyniosłem, więc pozostało do dziś.
Tam, gdzie mieszkałem, większość ludzi należała do środowiska robociarskiego. Ojciec był glazurnikiem, a w okolicy roiło się od murarzy, malarzy. Dominowała więc brać budowlana. Wszyscy się znali i szanowali, nikt nikomu nie wchodził w paradę, atmosfera była charakterna. Drzwi w mieszkaniach się nie zamykało, gdy wszedł obcy w podwórko, to małolaty pilotowały go do miejsca docelowego. Złodziej nie miał tu szans, żeby coś "zajuchcić" (ukraść).
Ci ludzie z mojej dzielnicy umieli i lubili pracować, ale lubili też wypić, pośpiewać i pobawić się. Do mojego ojca przychodzili koledzy "robole", gdy skończyli "partaczkę" (dodatkową pracę) i rozliczali kasę za robotę. Mieli zawsze flaszencję, dobrą zagrychę i tak fetowali. Ojciec mnie prosił, żebym ubarwił i pograł na "cyi" (akordeon) przy tej okoliczności. Oj, wiele opowieści się nasłuchałem o historii dzielnicy, o uczciwych ludziach, jak i o urkach. I kilka powiedzonek zapamiętałem, na przykład jak "klektali" (mówili) malarze: "U malarzy wszystko w kupie, pędzel w portkach, farba w d...".
Dopiero dziś zdaję sobie sprawę, ile mi uciekło ciekawych opowieści czy piosenek, które śpiewali koledzy ojca. A najlepsze powiedzonka zginęły z obiegu, bo rdzenni warszawiacy szybko poodchodzili, a ci nowi nic nie wnoszą do stolicy. Tylko wynoszą i psioczą na moich rodaków i na moje miasto. Postacie, takie jak Czarna Mańka czy Felek Zdankiewicz, istniały naprawdę i o nich powstały ballady, które każdy warszawiak znał na pamięć. Piosenki te miały bardzo długie teksty, nigdy nie zaistniały na żadnych festiwalach, rzadko bywały w radio, a nie wszyscy mieli radia. Jak mawiali warszawiacy: "Prawdziwy warszawiak to w suterynie mieszka i u sąsiada pod drzwiami radia słucha".
Jestem dumny, że jestem warszawiakiem, kocham to miasto i staram się żyć nie za darmo w tym mieście. Pragnę coś zrobić dobrego dla Warszawy. Mówi się "cwaniak warszawski", to prawda i nie bez przyczyny. Ale ja mówię, że to nie frajer, a obrotny człowiek z Syreniego Grodu. I uważam, że jak człowiek się urodzi między Berlinem a Moskwą, to musi być cwany, bo inaczej go z kaszą zjedzą. Musi być lokalnym patriotą, tego nas uczyli, warszawiaków od pokoleń, w domu i w szkole.
A jak jeszcze wyglądało moje dzieciństwo? O tym jutro...