Urodziłem się w Krakowie z taty Mariana, aktora, i mamy Heleny, która później została znakomitą suflerką. Urodziłem się na Krowodrzy. To taka dzielnica jak Bałuty w Łodzi czy Czerniaków w Warszawie. Z chłopakiem stamtąd lepiej nie zadzierać. Z takiej najwcześniejszej młodości niewiele pamiętam. Planty, moment, jak robiono mi tam zdjęcie. Mecze Cracovii. Kamienicę dziadków, którzy mnie wychowywali, bo po wojnie rodzice wyruszyli w Polskę i szukali pracy.
Dziadek był wojskowym, mieszkał kiedyś w Wadowicach i przyjaźnił się z rodzicami Karola Wojtyły. Dziś obie rodziny leżą obok siebie na Cmentarzu Rakowickim. Uczył mnie kaligrafii. Gdy wyjechałem za linijkę, darł zeszyt, okładał kolejny w niebieski papier i celofan. To taka przezroczysta folia papierowa. I zaczynaliśmy od nowa. Dziadek wierzył, że jak będę ładnie pisał, to nie zginę. Chciał pewnie, bym został pisarzem... gminnym.
Babcia była bardzo nabożna, ale trudno nie być nabożnym w Krakowie. Mieszkaliśmy między czterema kościołami i przedszkolem Sióstr Nazaretanek, do którego uczęszczałem. Więc babcia pielgrzymowała od jednego kościoła do drugiego zabierając mnie ze sobą. Liczyła, że kiedyś jej się odpłacę, gdy zostanę księdzem. Aż któregoś dnia zemdlałem w świątyni i uznała, że to za wiele dla tak małego dziecka.
Wojtyła: Stefciu, co z Ciebie wyrośnie?
Ale zostałem ministrantem, zacząłem służyć do mszy w kaplicy Sióstr Nazaretanek. Któregoś dnia miałem wnieść kadzidło. Sygnałem były dzwonki. Jak w teatrze. Jeden dzwonek, drugi... Czy już? Denerwowałem się. Przejąłem się swoją rolą bardzo, tak bardzo, że wreszcie wchodząc z kadziłem, zawadziłem nogą o nogę i... wyrąbałem. Żar wysypał się na dywan, dywan zaczął się palić. Przerażone siostry w krzyk, zaczęły gasić go wodą, święconą oczywiście, bo innej nie było. Jedna się przewróciła i wtedy... zobaczyłem jej nogi, jej białe udo. Zdziwiłem się, że jest coś takiego, że siostra ma ciało, że jest kobietą! To był mój pierwszy kontakt z seksem.
Potem służyłem w kościele św. Floriana, gdzie wikarym był Karol Wojtyła. Nie będę kłamał, lubiłem być ministrantem, bo czułem się jak na scenie. Pamiętam, jak klęcząc za plecami Wojtyły, udawałem, że łapię muchy. Ludzie w kościele: "Ha, ha, hi, hi". Potem w zakrystii przyszły papież ciągnął mnie za ucho i pytał: "Stefciu, Stefciu, co z ciebie wyrośnie?".