Naprawdę jesteś policjantem w serialu "Szeryf Steven Seagal"?
- Nie każdy wie, że nie jest to moja kolejna rola aktorska, tylko samo życie. Bo od ponad 20 lat w hrabstwie Jefferson w stanie Luizjana pracuję jako zastępca szeryfa. Jako strzelec wyborowy współpracuję też z oddziałami antyterrorystycznymi, szkolę lokalnych policjantów. Uczę też mych kolegów w mundurach praktykować zen w czasie strzelania, czyli poprawiać koncentrację. Dotychczas byłem szeryfem z dala od światła kamer. Ale zdecydowałem się wyjść na światło dziennie, bo chciałem, aby ludzie mogli podglądać pracę szeryfa. By zdali sobie sprawę, jak ta robota jest ważna i niebezpieczna zarazem.
- Gdy masz do czynienia z prawdziwymi bandytami, boisz się czasami?
- Nie zastanawiam się nad tym. Bywa, że w czasie patrolu trafiamy do bardzo niebezpiecznych miejsc, gdzie niejednokrotnie musimy z kopa wyważać drzwi od domu, by wejść do środka. Czasem się włos na głowie jeży... Zapewniam, że takich kryminalnych scenariuszy nie napisałby żaden twórca. Nie mogę powiedzieć, że zawsze odnoszę sukces w swej pracy, bo zdarzają się też i porażki, ale próbuję. W obliczu przeciwności nauczyłem się być spokojny i cierpliwy.
- Ale nikt cię nie pokona?
- Nigdy tak nie powiedziałem. Kiedy gonisz 18-letniego opryszka, który zna doskonale teren, bo chował się na tych ulicach, a ty jesteś trochę straszy i do tego masz na sobie ciężką kamizelkę, w której masz amunicję, możesz nie dać rady go złapać...
- Byłeś w Polsce, jak ci się podobało?
- Kręciliśmy film "Cudzoziemiec", opowiadał o byłym agencie CIA, który ma dostarczyć do Niemiec paczkę, a po drodze przyjeżdża na pogrzeb ojca, który był amerykańskim ambasadorem w Warszawie. W Polsce kręciłem też "Poza zasięgiem". Zachwyciła mnie warszawska Starówka i jej okolice. Polacy są bardzo mili i gościnni, a Polki to piękne kobiety. Bardzo mi też smakowała polska kuchnia. Na pewno kiedy będę miał jeszcze okazję, to wrócę do Polski.