Kogo jak kogo, ale Andrzeja Chyry nie mogło zabraknąć na 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Wszak prezentowane są tam filmy z udziałem tego wielkiego aktora: "Wszystko, co kocham" czy "Magiczne drzewo".
Nic dziwnego, że aktor brylował w towarzystwie. Każdy chciał uścisnąć jego dłoń i zamienić słówko. To jednak nie cieszyło zbyt bardzo gwiazdora. I gdy tylko zaszło słońce, poczuł zew natury i poszedł w miasto. Jakby wołała go noc i przyciągał błyszczący księżyc.
Chyra wyszedł przed Teatr Muzyczny pewnym krokiem. Zatrzymał się, spojrzał w prawo, spojrzał w lewo. "To jest moje miasto" - uśmiechnął się pod nosem. Wreszcie ruszył. I rozpoczął swój rytuał. A to zmoczył piękne audi, a to ocierał głową o ścianę, a to drapał słupek znaku drogowego. Zupełnie jakby chciał oznaczyć, że to jego teren. W końcu dawno nie było go w Trójmieście i jego zapach uleciał już w przestrzeń. Wszystko trzeba było zacząć znaczyć od nowa.
Każdy krok wielkiego aktora śledzili strażnicy miejscy. Chcieli mu nawet pomóc dotrzeć do hotelu, choć Chyra miał inne plany. Ale wpadł w ręce dwóch miłych dam, które okiełznały dziką naturę Chyry i doprowadziły go do hotelu. Miau...