- Jak przez trzydzieści lat utrzymać się na topie?
- Trzeba być przede wszystkim sobą na scenie i poza nią. Muzyka była moją pasją od samego początku, jeszcze od czasów liceum. Uwielbiam wychodzić na scenę. Kiedy śpiewam, jestem cała dla mojej publiczności, potrafię zapomnieć o swoich sprawach prywatnych, o niepowodzeniach. Daję innym swoją energię, ale też dostaję ją z powrotem. Działa wtedy taka magia, że czasami nie wiem, co się ze mną dzieje (śmiech). Nie potrzebuję do tego żadnych używek.
- Zachowanie zimnej krwi i bycie profesjonalną w trudnych życiowych chwilach musi wiele kosztować. Krystyna Janda zagrała spektakl w dzień śmierci swojego męża. Pani wyszłaby na scenę, gdyby w życiu wydarzyło się coś tragicznego?
- Byłam już w podobnej sytuacji. Tydzień po śmierci mojego ojca wyszłam na scenę i było mi naprawdę ciężko. Zwłaszcza, gdy miałam zaśpiewać ukochaną piosenkę taty, "Dwa serca, dwa smutki". Bałam się, że się rozkleję, że zadrży mi głos. Podzieliłam się tym z moją publicznością. W jednej chwili w górę poszły zapalniczki. Czułam, że publika jest ze mną, rozumie mój żal.
- Kiedy ponad 30 lat temu powstawał Bajm, czuła pani, że to będzie sukces?
- Nie, ale jeszcze będąc uczennicą liceum, wiedziałam, że moje życie będzie ciekawe. Czułam, że spotka mnie jakaś fajna przygoda. I tak się stało. Miałam 18 lat, gdy odnieśliśmy sukces w Opolu. Zaraz potem musiałam jednak wrócić do szkoły, zdać maturę. Woda sodowa nie uderzyła mi do głowy. Wiedziałam, że idę w dobrym kierunku, ale przede mną dużo nauki i pracy. Nigdy nie zachłystywałam się sukcesami. Myślę, że to bardzo hamuje artystycznie.
- Wkrótce wyjdzie 19. płyta Bajmu. Promuje ją singiel "Blondynka", czy to o pani?
- Nie. Napisałam tę piosenkę pod wpływem książki o tym samym tytule, o życiu Marilyn Monroe. Ta piękna historia gwiazdy wywołała we mnie emocje, którymi chciałam się podzielić z innymi. Blondynka z mojej piosenki to kobieta piękna, odważna, spełniona zawodowo, ale niestety niemogąca znaleźć szczęścia w miłości. Reprezentuje kobiety, które są podziwiane przez innych, ale wracają do pustego domu. Poznałam w swoim życiu kilka takich kobiet. To tekst po części o nich.
- Ruszycie w trasę koncertową?
- Oczywiście. Będziemy występować nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Jako pierwszy polski zespół pojedziemy w trasę po Wielkiej Brytanii. Zagramy kilka zupełnie nowych piosenek i stare przeboje Bajmu.
- Z mężem Andrzejem Pietrasem jesteście razem ponad 30 lat. W czym tkwi klucz do sukcesu waszego związku?
- Połączyła nas wspólna pasja - muzyka. Zawsze mieliśmy o czym rozmawiać, wspólnie snuliśmy plany artystyczne. Nigdy się z Andrzejem nie nudziłam. Podstawą udanego związku jest akceptacja wad drugiej osoby. Mężczyźni i kobiety są przecież z dwóch różnych planet i by się dogadywać, musimy umieć się nawzajem zrozumieć. I oczywiście razem pielęgnować związek.
- Ma pani w zwyczaju robić noworoczne postanowienia?
- Kiedyś robiłam, ale z doświadczenia wiem, że się nie sprawdzają. Przychodzi styczeń i nawał pracy sprawia, że zapominam o tym, co sobie postanowiłam. Jednak prywatnie niezmiennie co roku życzę sobie zdrowia dla siebie i dla bliskich.
- A czego fani mogą życzyć pani na nowy rok?
- Ciekawych pomysłów i siły do ich realizacji.
Beata Kozidrak
Od ponad 30 lat wokalistka popularnego zespołu Bajm. Prywatnie żona managera grupy Andrzeja Pietrasa. Ma dwie córki: Katarzynę i Agatę. Niebawem na rynku ukaże się kolejna płyta Bajmu. Znajdą się na niej melodyjne, nowocześnie zaaranżowane kompozycje. Jedna z ballad została nagrana z prawdziwą orkiestrą. Aranżacją tego utworu zajął się Brian Byrne, który współpracował m.in. z U2 i Katy Perry