Aleksandra Kurzak, światowej sławy sopranistka: Wystąpiłabym w Tańcu z gwiazdami ale nie mam czasu

2011-08-11 21:05

Największe operowe sceny świata leżą u jej stóp, kalendarz ma wypełniony po brzegi do 2016 roku. Aleksandra Kurzak (34 l.), światowej sławy polska sopranistka, opowiada "Super Expressowi", ile kosztował ją sukces, dlaczego zrobiła karierę i o czym marzy, mając już prawie wszystko.

- Gdzie jest pani dom?
- Od dwóch lat w Warszawie, a wcześniej we Wrocławiu.

- Obliczyłam, że nie ma pani w domu 10-11 miesięcy. Dwa miesiące w Londynie, miesiąc w Nowym Jorku, więc w domu to pani odbiera pocztę i ściera kurze.
- Jeśli zdarzają się komplikacje, jak z powodu wybuchu wulkanu na Islandii, gdy odwołano loty, a ja musiałam dotrzeć na spektakl i jechałam taksówką do Londynu 24 godziny i z powrotem 30, to już nie mam siły na walkę z kurzem. Lubię sprzątać, ale ostatnio proszę kogoś, by ogarnął dom, bym - jak żartuję - miała gdzie walizki rozpakować. Czuję się obywatelką świata, ale mój dom jest tutaj.

- Spojrzałam w pani kalendarz, nawet w Wigilię jest pani daleko, śpiewa na nowojorskiej scenie. Czy nie jest pani smutno?
- Jest. Po prostu wtedy staram się nie myśleć, że jest Wigilia. Jest jedna strona medalu, gdy mogę zwiedzać najpiękniejsze miejsca, śpiewać na najznakomitszych scenach, ale druga to wielka samotność, tęsknota za rodziną. Czasami cały dzień mam włączony skype, by porozmawiać z rodzicami, albo by tylko usłyszeć domowe odgłosy, jak gotującą się zupę na kuchni. To daje mi namiastkę domu.

- Czego najbardziej pani nie lubi?
- Paradoksalnie nowych miejsc. Potrafię przyjechać, usiąść i sobie popłakać. Człowiek lubi stabilizację, a w nowym miejscu trzeba wszystko odkrywać, nawet to, gdzie kupić rajstopy.

- Ma pani 34 lata, a już zaśpiewała na najsłynniejszych scenach. Royal Opera w Londynie, Metropolitan Opera w Nowym Jorku... Co zatem jeszcze może być przed panią? O czym pani marzy?
- To prawda, w wieku 27 lat zagrałam główną rolę w Metropolitan Opera, najważniejszej scenie operowej na świecie. To tak, jakby dziennikarz otrzymał Nagrodę Pulitzera w wieku 27 lat. Po spektaklu tata zapytał mnie: "No i co teraz? Chyba Księżyc?". Ale w miarę jedzenia apetyt rośnie. Na początku jest marzenie, by tam zaśpiewać, ale jak postawiło się tam nogę, to marzy się o tym, żeby śpiewać tylko główne role. Wdrapać się na szczyt jest trudno, ale jeszcze trudniej tam się utrzymać, bo miejsca na szczycie jest dużo mniej niż u podnóża góry. Podpisałam kontrakt płytowy z Decca Classics, to wytwórnia płytowa nr 1 na świecie, wydawała np. Pavarottiego. To pierwszy taki przypadek w historii Polski. To marzenie, o którym... nawet nie marzyłam.

Do 2016 roku mam zapełniony kalendarz

- Dlaczego pani się udało? Jest tylu utalentowanych ludzi...
- Edukację, grę na skrzypcach, zaczęłam w wieku 7 lat. Miałam duże wsparcie w rodzinie, lekcje śpiewu z mamą odbywały się codziennie, a nie jak w większości przypadków dwa razy w tygodniu. Moja edukacja przebiegała intensywnie, szybko. Kiedy przyjęto mnie na wydział wokalny, byłam dość dobrze wykształcona muzycznie, inni czasami dopiero wtedy zaczynają szukać swojej drogi. Na pewno pomógł mi talent, szczęście. Ale opowiem też historię o tym, że warto być odważnym i podejmować próby. W 2000 r. pojechałam na konkurs Placido Domingo, podczas którego nawet nie dostałam się do finału. Ale był tam dyrektor od castingów z Królewskiej Opery w Londynie. Po paru miesiącach tato mówi: "Masz list z Londynu". A ja na to: "Tato, nie żartuj sobie". Z dyrektorem nie zamieniłam nawet słowa, ale zostałam zauważona. I to właśnie ten przegrany konkurs był krokiem milowym.

- Nie kusi panią show-biznes? Zgodziłaby się pani zasiąść w jury np. programu "Mam talent"?
- Naprawdę z wielką ochotą, nawet zatańczyłabym w "Tańcu z gwiazdami", tylko kiedy?! Do 2016 roku mam zapełniony kalendarz. Z którego spektaklu miałabym zrezygnować? Śpiewaczka czynna zawodowo nie może pozwolić sobie na zajmowanie się rzeczami niezwiązanymi z jej karierą, tak jak np. sportowiec w szczytowej formie biorący udział w olimpiadach. Na razie nie mam czasu, by zostać celebrytką.

- 34 lata to najlepszy czas na budowanie więzi przyjacielskich, osobistych. Mam wrażenie, że te przyjemności pani uciekają. No bo przecież nie może pani bywać na urodzinach, rocznicach...
- Moje dwie przyjaciółki mieszkają w Hamburgu, poznałam je, gdy kilka lat temu śpiewałam w tamtejszej operze. Są sopranistkami, więc śmieję się, że nie jest prawdą, że między sopranistkami jest tylko konkurencja i nienawiść. Mam świetny kontakt z rodzicami. Mężczyzna... był w moim życiu, ale nie udało się. Poniekąd było to wynikiem pracy w Hamburgu, wyjechałam na długi kontrakt rok po ślubie. Ale z drugiej strony znam rodziny, które mieszkają pod jednym dachem, a jakby tysiące kilometrów od siebie. Nie ma złotego środka, ale wydaje mi się, że jeśli naprawdę ktoś tego pragnie i dojrzał do tego, to się uda. Choć oczywiście kobiecie jest trudniej, bo zazwyczaj to on robi karierę, a ona czeka.

- Tytuł pani płyty, której premiera będzie miała miejsce 12 sierpnia, to "Gioia!", czyli radość. Co dla pani jest największą radością?
- Mój zawód, to, co osiągnęłam. Jestem szczęśliwą, spełnioną osobą. Ostatnio wszystko się układa. Aż nie chcę zapeszać...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają