„Super Express”: Zastanawiałaś się, czy przyjąć rolę prostytutki w spektaklu „Trzecia młodość Bociana” w Teatrze Kamienica? Profesja twojej bohaterki cię nie przerażała?
Sylwia Gliwa: – To nie jest tak do końca zdeklarowana prostytutka. W bardziej przyjaznej nomenklaturze nazywa siebie „profesjonalną masażystką”, która „czasami jakiemuś panu masuje czule…” (śmiech). Lubię takie wyzwania aktorskie. Nie przerażają mnie one absolutnie, a wręcz przeciwnie, dodają mi motywacji do pokazania siebie z nieoczywistej strony. Postać Lili w spektaklu jest bardzo wyrazista i lekko szalona. Raczej nie gorszy nikogo, a wprost przeciwnie, wzbudza salwy śmiechu
Nie pierwszy raz musisz się pojawić na scenie w kusym stroju. W filmie „Dzisiaj jest piątek” razem z Marcinem Dorocińskim miałaś do zagrania bardzo odważne, nagie sceny. Łatwiej się rozebrać przed kamerą czy na scenie teatralnej?
– Przed kamerą w „Dzisiaj jest piątek”, w scenie z Marcinem Dorocińskim miałam na sobie jedynie popielniczkę pełną petów. W teatrze jestem ubrana wyzywająco jak na moje standardy. Kuse szorty, stringi… ale nie jestem naga. I dlatego zdecydowanie łatwiej jest grać takie sceny w teatrze.
Czy w szkole teatralnej przygotowują was do grania takich scen?
– Sceny rozbierane to raczej wyzwanie, z którym mierzymy się po szkole aktorskiej. W trakcie studiów nikt od nas tego nie oczekiwał, choć może należałoby to robić już na studiach. Wówczas mielibyśmy wiedzę, na ile mamy aspekt tego zawodu zaliczony (śmiech). Celująca ocena z nagości na ekranie mówiłaby wiele o naszej gotowości i braku skrępowania własnym ciałem.
Co zrobiłabyś dla roli, a czego na pewno nie?
– Dla ciekawej roli jestem w stanie zmienić się fizycznie, wytrenować najbardziej hardcorowe sztuki walki, spędzić czas w zakładzie psychiatrycznym… Wszystko zależy od projektu. Jeśli jest wart pracy nad sobą – wchodzę w to od razu. Ale miałabym ogromny problem z pozostawieniem mojego syna na dłużej niż miesiąc bez możliwości zobaczenia się z nim. To moja największa i najbardziej ukochana słabość.
Grasz w serialu „Na Wspólnej” od 14 lat. W ostatnim czasie kilkoro aktorów zdecydowało się odejść z serialu. Ty nigdy nie miałaś kryzysu?
– Miałam wiele kryzysów, ale ja lubię te kryzysy. Kryzys jest twórczy. Zmusza do zadania sobie pytań o dalszą motywację. Pracuję z młodymi aktorkami, które kiedy tylko słyszą o castingu do serialu „Na Wspólnej”, od razu biegną na niego z wielką nadzieją na zdobycie tej pracy. To pokazuje mi, że mam pracę, o którą inni się biją. Nie narzekam więc i robię swoją robotę najlepiej jak umiem, z entuzjazmem i radością.
Kilka lat temu diametralnie zmieniłaś wygląd i nagle zrobiło się o tobie głośno. Co najbardziej na to wpłynęło? Blond włosy, odważniejszy styl bycia, ówczesny młodszy partner czy coś jeszcze innego?
– Powód był prozaiczny. Znikałam z rynku, nie pojawiało się nic ciekawego, czułam, że mam trzydzieści lat, a pracy jak na lekarstwo. Postanowiłam działać. Zmieniłam fryzurę, odświeżyłam garderobę i zaczęłam się pojawiać na ciekawych wydarzeniach. To chyba prawda, że blondynki mają łatwiej (śmiech). Od razu zaczęło się więcej dziać. Dobrze wspominam to wychodzenie ze strefy cienia (śmiech). Ale nie wydarzyłoby się zapewne nic bez życzliwych ludzi, do których mam dużo szczęścia.
Rozmawiał Adrian Nychnerewicz