W czwartek (24.02) nad ranem Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą. Rosyjskie wojska zaatakowały ukraińskie miasta z różnych kierunków, w tym od strony okupowanego Donbasu i Krymu. Obywatele Ukrainy rozpoczęli pilną ewakuację z kraju. W pomoc potrzebującym zaangażowało się wiele Polek i Polaków, a wśród nich m.in. syn Beaty Tadli Jan Kietliński. Mężczyzna pojechał do Lwowa, aby dostarczyć cywilom prowiant i odzież. Przy okazji był świadkiem bombardowania.
Zobacz: Beata Tadla otarła się o śmierć na Ukrainie! Teraz jej syn ruszył na pomoc
Żyjemy. Przyje*ali rakietami 300 metrów od nas na wjeździe do Lwowa. Dym, krzyk, panika. Ostrzelano zwykłe cywilne budynki. Uciekliśmy na pobocze, potem wojsko zabrało nas do schronu. Od razu uciekliśmy do rowu, ludzie porzucili samochody, była panika, potem zabrano nas do okopów (...). Nie jestem w stanie tego opisać, nie mogę nazwać moich emocji teraz - napisał pod nagraniami, na których widać kłęby dymu unoszącego się nad miastem (...) Dzisiaj na drogach Ukrainy zasieki, jeże na czołgi, okopane punkty kontrolne, które sprawiają, że człowiek czuje się jak w filmie lub grze, a to rzeczywistość dla milionów ludzi, którzy chcą po prostu normalnie żyć w Europie! - opisywał na Instagramie
Pomimo niebezpieczeństwa, Kietliński jest zadowolony z wyprawy na Ukrainę, gdyż udało mu się spełnić cel, jakim było dostarczenie towaru potrzebującym.
Cel wyjazdu się udał - dary zostawiliśmy w Nowołyńsku (jeszcze w drodze do Lwowa), gdzie organizowane jest mnóstwo pomocy. Świetne miejsce, świetni ludzie! Na magazyn darów zostało zamienione lokalne muzeum. Jeszcze miesiąc temu to miejsce funkcjonowało zupełnie normalnie... - podsumował.
Dumna Beata Tadla pogratulowała synowi na Inatagramie: "Jest wielki! Niesamowity! Nie do zatrzymania..." - czytamy.
Zobacz galerię: Wojna na Ukrainie