- Jak to się stało, że czołowa polska specjalistka od remontów została jurorką w kulinarnym talent-show?
- Zupełnie nieoczekiwanie, nawet dla niej samej. Rzeczywiście gotowanie jest moją wielką pasją, prowadziłam nawet kiedyś program kulinarny, wydałam e-booka z przepisami, a kuchnia to mój prawdziwy żywioł, jednak niewiele osób o tym wie. Swoją drogą, to dość zabawne, że ludzie, gdy widzą kobietę z młotkiem, to zupełnie nie wyobrażają sobie, jak mogłaby gotować. A przecież, my kobiety, jesteśmy wielozadaniowe. Dla mnie dbanie o dom, gotowanie, a przede wszystkim karmienie innych to czysta miłość. Nie jestem oczywiście szefem kuchni, ale na jedzeniu się znam i kocham gotować. To nie jest tak, że postawiono po prostu na znaną twarz, która nie ma pojęcia, o czym mówi, choć rzeczywiście, celebryci trochę ludzi przyzwyczaili, że zajmuję się wszystkim, nawet rzeczami, o których mają niewielkie pojęcie. Mam nadzieję, że widzowie przekonają się, że tu jest inaczej, bo zdaję sobie sprawę, że dla fanów Masterchefa, ten wybór jurora nie jest oczywisty.
- Zadanie przed panią jest podwójnie trudne, bo nie dość, że jest to pani debiut w „MasterChefie”, to jeszcze jesteście państwo w pewnym sensie pionierami. Tylko jeden kraj przed wami zdecydowała się na stworzenie wersji dla nastolatków.
- Przyznam, że będąc tutaj na planie, jestem w prawdziwej euforii, bo to naprawdę fantastyczna produkcja. W czasie zdjęć jesteśmy tutaj od rana do nocy, więc my w zasadzie żyjemy tym programem i historiami jego uczestników. Michel Moran i Tomasz Jakubiak są naprawdę cudowni, wspierają mnie i dzielą się swoją wiedzą, ale też muszę powiedzieć, że kiedy kręciliśmy pierwsze odcinki, jeszcze w spiżarni, by wybrać naszą finałową 14-tkę, nie czułam jeszcze całego ogromu tego przedsięwzięcia. Dopiero, gdy pierwszy raz weszłam do studia, naprawdę się wzruszyłam! Zresztą emocji jest dużo, przeżywamy to, co dzieje się u dzieciaków. To w końcu program, w którym, ktoś musi odpaść, żeby ktoś inny mógł wygrać.
- Ocenianie w roli jurorki to dla pani nowość. Trudno pani przychodzi wydanie negatywnego werdyktu?
- Nie mam problemu z mówieniem ludziom prawdy. Uważam, że każdy człowiek na nią zasługuje na prawdę, ale i na szacunek. Myślę, że na tym polega rola jurora. My nie mówimy żadnemu uczestnikowi, że jest gorszy od innych, ale że jego danie dzisiaj okazało się gorsze. To trochę jak w sporcie. Często tłumaczę dzieciakom, że w takiej rywalizacji czasami oprócz talentu i ciężkiej pracy potrzebny jest po prostu łut szczęścia. W sporcie bywa tak, że człowiek 4 lata przygotowuje się do olimpiady, podporządkowując temu wszystko, a finalnie może się okazać, że o wszystkim zdecyduje sznurówka, która mu się niefortunnie rozwiąże w trakcie wyścigu. Dla nas najważniejsze jest, żeby te dzieciaki otoczyć odpowiednią opieką, zresztą na planie jest cały zespół psychologów, są też rodzice uczestników.
- Dorosłym często wydaje się, że trudno jest dogadać się z nastolatkami. Czy pani się ten wspólny język z nimi udało znaleźć?
- Myślę, że mam z nimi dobry kontakt, ale nie jest to zasługa żadnych specjalnych zabiegów. Nastolatki są po prostu ludźmi, a każdy człowiek, jeżeli rozmawia się z nim szczerze i z szacunkiem, bez udawania czegokolwiek udawać, odpowie tym samym. Dorośli często podchodzą do problemów nastolatków z pewnym lekceważeniem, mówią: „dopiero później zobaczycie, jak to jest”. Nieprawda. Złamane serce boli tak samo, gdy ma się 15 i 50 lat. Myślę, że bycie nastolatkiem jest bardzo trudne i nie chciałabym już nigdy tego przeżywać, tego rozedrgania, szalejących hormonów, bałaganu w głowie… Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie, jak się przez to przechodzi w dzisiejszych czasach. Teraz jest o wiele trudniej. W tym wieku człowiek nie jest jeszcze w pełni ukształtowany, jest trochę jak drzewko, które każdy wiatr może łatwo złamać, a kiedyś nastolatki wystawione były na ocenę jedynie ze strony najbliższego otoczenia. Dziś, w dobie internetu, ocenia je cały świat. Słowa, za które w sieci nie bierze się odpowiedzialności, czasem po prostu zabijają.
- Te kwestie poruszać państwo będziecie także w programie. Oprócz rozrywki znajdzie się w nim miejsce na pewnego rodzaju edukację, bo rozmawiacie z uczestnikami nie tylko o gotowaniu…
- Rozmawiamy o tym, co jest dla nich ważne. Przykładowo, w jednym z odcinków pojawi się Ewa Chodakowska i to będzie dobra okazja, żeby porozmawiać trochę o zdrowym jedzeniu, a przy okazji obalić trochę mitów, np. na temat restrykcyjnych diet czy bodyshamnigu. To jest ten moment, kiedy możemy o pewnych sprawach głośno powiedzieć, nawet nie po to, żeby jakoś specjalnie edukować, ale żeby zwrócić na nie uwagę. Może też zachęcić rodziców, żeby zaczęli właśnie w sposób, normalny i otwarty, rozmawiać ze swoim dzieckiem.
- Sama jeszcze do niedawna była pani mamą nastolatka. Czy własne rodzicielskie doświadczenia pomagają tutaj na planie?
- Na pewno. Moje koleżanki, które mają nastoletnie dzieci, śmieją się, że to ja jestem zawsze ulubioną ciocią, bo jestem tą, która mówi wszystko prosto z mostu, i myślę, że z moim synem też tak rozmawiałam. Chyba największym moim życiowym sukcesem jest to, że mój dorosły, 23-letni już syn wciąż ma ochotę do mnie wpaść, żeby spędzić ze mną wieczór czy wysłać SMS-a, albo po prostu pisze mi, że mnie kocha, ot tak. Co nie znaczy, że było łatwo, gdy był nastolatkiem! Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest to, by nie zapominać, jak to było, gdy sami byliśmy w tym punkcie.
- Często zaprasza pani swoje dzieci do wspólnego gotowania?
- Tak. Z moją 6-letnią córką bardzo często gotujemy. Ilekroć coś przyrządzam, pomaga mi jakichś konkretnych czynnościach. My gotujemy rodzinnie. To jest nasz sposób spędzania czasu. Od kiedy wprowadziliśmy się obecnego mieszkania, w salonie spędziłam może kilka wieczorów – ja po prostu mieszkam w kuchni (śmiech). Te wieczory przy gotowaniu to najpiękniejszy sposób na wspólne spędzanie czasu, by siedząc razem przy stole, zapytać, co słychać, porozmawiać o planach. To lepsze niż siedzenie przed telewizorem.