W zeszłym tygodniu Justyna Steczkowska straciła prawo jazdy. Gwiazda jechała w terenie zabudowanym o 64 km za szybko. Za kierownicę nie wsiądzie przez najbliższe trzy miesiące.
Od kilku dni na Instagramie artystki trwa dyskusja na temat jej czynu. Niektórzy zarzucają jej nieuwagę i stanowienie zagrożenia na drodze. Jusia odpiera zarzuty, tłumacząc, że nie wszystkie kolizje, które zaliczyła na drodze, były z jej winy. Dwa groźne wypadki, w których uczestniczyła gwiazda, spowodowali inni kierowcy. Oba mogły skończyć się tragicznie!
- Przekroczyłam prędkość i to moja wina, to nie ulega żadnej wątpliwości. Ale pisanie, że nie po raz pierwszy złamałam prawo i wmawianie mi, że chcę odwrócić uwagę od tego, co się stało, jest bardzo nie w porządku. Miałam w życiu dwa poważne wypadki. NIE ZE SWOJEJ WINY. Raz wjechał we mnie kierowca TIR-a, bo zasnął za kierownicą, a raz przez faceta, który nieuważnie wyjechał z podporządkowanej i o mały włos nie straciłabym nóg. Prasa oczywiście winą obarczyła mnie chociaż winy mojej w tym nie było. Mogłabym podać przecież imiona i nazwiska tych kierowców i opisywać, jacy to są niepoważni, jacy źli, przecież mogli mnie zabić. Ale nie zabili mnie. Jeden był potwornie zmęczony, bo być może musiał dostarczyć towar na druga stronę Polski, a może ma chorą żonę i musi zarobić na jej operacje, a może chore dziecko i dlatego pracuje ponad siły itd. Nie wiem tego, więc nie oceniam. Było mi go tak samo żal jak siebie samej. Byłam cała w siniakach, przez tydzień w łóżku, bo mnie poturbował. Ale kości całe - opisuje te wstrząsające zdarzenia Justyna.
Na szczęście gwiazda uszła z życiem, a jej seksowne ciało nie ucierpiało.