- Sprawa z alkoholem zaczęła się niewinnie, jak zawsze. Przez jakiś czas, mam wrażenie, to doświadczenie coś we mnie otwierało, ono mnie rozluźniało ( ). Potem zaczęło być groźne. Gdzieś w końcówce lat siedemdziesiątych to już była choroba i nasilała się - mówił szczerze aktor w wywiadzie rzece, opublikowanym w książce "Zapasowe maski" z 2003 roku.
Walczył z tym. Miał dla kogo, dla ukochanej kobiety.
- Zatrzymałem się w momencie, kiedy zobaczyłem, że zaczyna rzutować na całe moje funkcjonowanie ( ). Najpierw zacząłem sobie pomagać medycznie. To potem wracało, jeszcze raz, i jeszcze, aż wreszcie się uspokoiło. Prawdopodobnie nadal jestem na to chory, ale nie czuję przymusu od paru lat - wspominał.
Zrobił to wszystko dla ukochanej Iwony. Jak bardzo była mu bliska, świadczą o tym listy artysty do niej...
Jutro pogrzeb wielkiego człowieka, wielkiego artysty. Iwona Zapasiewicz-Sydor, choć mieszka teraz w USA, planuje przyjazd na warszawski cmentarz.
- Był ciepły i serdeczny, tylko raz mnie zbeształ - wspomina Zbigniewa Zapasiewicza (†75 l.) jego była żona Iwona
Iwona Zapasiewicz-Sydor (71 l.) była żoną Zbigniewa Zapasiewicza (†75 l.) przez 10 lat. Pobrali się w 1975 r. w Warszawie. Aktorka, która zagrała m.in. w "Czterech pancernych" i "Stawce większej niż życie", po rozwodzie z mistrzem wyjechała do USA. Tam wyszła ponownie za mąż, a Zapasiewicz związał się z Olgą Sawicką (48 l.), z którą był do ostatnich swoich chwil.
- Jak pani przyjęła wiadomość o śmierci Zbigniewa Zapasiewicza?
- Bardzo to przeżyłam. Docierały do mnie wieści od przyjaciół o jego dobrym zdrowiu, dlatego nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Po odejściu Zbyszka zabrakło bardzo pięknej barwy w polskim teatrze, który był jego największą pasją. Być może ta pasja była powodem jego nietrwałych związków z kobietami.
- Ma pani na myśli wasze małżeństwo?
- Myślę, że tak.
- Jakim był człowiekiem na co dzień?
- Bardzo odpowiedzialnym, uczciwym i bezkompromisowym. W domu był ciepły i serdeczny. Kochał zwierzęta, szczególnie naszego kotka Felerka. Miał tak na imię, bo był czarny i miał jeden biały wąs. Zbyszek miał ogromne poczucie humoru. Pisał zabawne okolicznościowe wierszyki. Kilka z nich mam do dzisiaj. Nade wszystko lubił dom, może dlatego, że tak rzadko w nim bywał. Był pracoholikiem. Rano wychodził na próbę do radia, potem miał próbę w teatrze, a potem w telewizji. Wieczorami zaś grał w spektaklach, przeważnie główne role. Do domu wracał przed dwunastą.
- Jak się poznaliście?
- Spotkaliśmy się w Teatrze Nowym w Łodzi, ja miałam tam próby do przedstawienia, a Zbyszek zdjęcia do filmu. Byłam nim zauroczona. Miał piękny stosunek do kobiet, wielki wdzięk i urok. Bliżej poznaliśmy się na kolacji u operatora Maćka Kijowskiego, którego później nazywaliśmy ojcem chrzestnym naszego związku.
- Dla niego przeniosła się pani do Warszawy?
- Tak, bo chcieliśmy być razem. Nasza znajomość przerodziła się w uczucie. Mimo że nie miałam żadnej gwarancji na pracę w Warszawie, zdecydowałam się na przeniesienie. Nie mogłam liczyć na wsparcie Zbyszka, gdyż nie uznawał protekcji. Pierwszy okres był trudny. Siedziałam w domu i gotowałam obiadki. Ale zapaliło się światełko w tunelu. Gustaw Holoubek (†86 l.), ówczesny dyrektor Teatru Dramatycznego, kiedy dowiedział się o moim bezrobociu, zaproponował mi angaż u siebie.
- Jak długo i jakim byliście małżeństwem?
- Dla mnie za krótko. Byliśmy bardzo zgodnym małżeństwem. Nigdy nie kłóciliśmy się. Raz tylko zbeształ mnie okrutnie. Graliśmy gościnnie "Króla Leara" w Moskwie. Przed próbą z innymi aktorami poszłam na obiad, przez co spóźniłam się na próbę. Zbyszek był perfekcjonistą i wymagał tego samego od wszystkich. A szczególnie od własnej żony.
- Jaki był powód pani wyjazdu do Stanów?
- Rozstanie ze Zbyszkiem, które przeżyłam boleśnie. Uznałam, że zmiana klimatu dobrze mi zrobi. I tak też się stało. Spotkałam kogoś, kto jest najlepszym "lekiem na całe zło". Wyszłam za mąż i to pozwoliło mi "zapomnieć" o tak ważnym człowieku, jakim był dla mnie Zbyszek.