- Tworzycie nierozdzielną parę. Trudno sobie bez was wyobrazić ten program. Na czym polega siła tego niepowtarzalnego duetu?
Szymon Hołownia: - Nie wiem, może na tym, że próbujemy się jakoś uzupełniać. Marcin ma w sobie więcej takiego telewizyjnego zwierza, ja tylko doskakuję raz na jakiś czas, jak umiem i zdążę. U niego jest większa ekspresyjność, u mnie większy spokój. Nie umiem powiedzieć, natomiast myślę, że gdzieś od 5-6 edycji zaczął też chyba działać taki „efekt zasiedzenia”, ludzie po prostu się już do nas przyzwyczaili, że to my, że w tym duecie, i że czasem chyba trudno nas rozdzielić. Marcin ma też swoją rozbudowaną karierę telewizyjną poza tym programem, natomiast ja często spotykam się z tym, że cały czas ktoś woła za mną, że to „ten mały od Prokopa”, więc wiem, że właśnie to będę miał napisane na nagrobku. Wiem, że „ten niski z Mam Talent” to jest to, co po mnie zostanie na wieczność.
- Między wami ewidentnie działa pozytywna energia, chociaż na pierwszy rzut oka bardzo się różnicie. Jak udało wam się tę stworzyć tak dobrą energię?
Szymon Hołownia: - My po prostu najzwyczajniej w świecie się lubimy, też jako ludzie, ale też przez pierwszych kilka edycji musieliśmy się siebie uczyć. W ogóle stworzenie duetu w telewizji to chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy. Musieliśmy się uczyć, jak zostawić sobie miejsce. W duecie nie chodzi tylko o to, żeby coś robić, ale żeby się też nauczyć, jak czegoś nie robić i kiedy zrobić przestrzeń, żeby to rzeczywiście był duet, a nie dwóch solistów, z których każdy śpiewa swoją piosenkę. To nam zajęło parę lat. Mieliśmy ciche dni i trudne momenty, ale chyba już jakoś się uzupełniamy. Jak któryś z nas słabnie, to drugi przejmuje pałeczkę i jest w stanie pociągnąć temat do przodu. To jest bardzo wyczerpująca praca, więc mamy też słabsze i lepsze momenty, również fizycznie i kondycyjnie. Fajne jest więc to, że jest w tym element wzajemnej troski.
Marcin Prokop: Czasami się szczerze nienawidzimy i nie odzywamy się do siebie w garderobie przez długie godziny. Czasami jesteśmy jak bracia albo nawet bardziej, więc to taka sinusoida, która sobie płynie przez kolejną dekadę. Natomiast lubię to, że mamy bardzo podobne poczucie humoru, śmieszą nas podobne rzeczy w podobnych momentach. Jak idziemy do kina, to zwykle śmiejemy się z tych samych gagów, nawet jeżeli reszta publiczności wtedy milczy. To jest chyba też wyznacznik tego, kim powinni być ludzie pracujący razem przed kamerą.
- Jak dobrze zdążyliście się już poznać po tych 10. edycjach?
Szymon Hołownia: - Dobrze. Znamy się już od kilkunastu lat, również prywatnie i to chyba jest fajny duet.
- Czyli ta przyjaźń którą widzimy przed kamerami przekłada się też na życie prywatne?
Marcin Prokop: - Tak, ona zaczęła się w życiu prywatnym. W telewizji jesteśmy wtórnie, ale najpierw poznaliśmy się zupełnie poza mediami, więc przenosimy to, co na łączy tutaj do programu, a nie na odwrót.
- W telewizji role w waszym duecie pozostają niezmienne: Marcin jest tym niepokornym, a Szymon tym łagodnym, spokojnym. Czy w życiu prywatnym jest podobnie?
Marcin Prokop: - To się już bardzo zmieniło. Tak zostaliśmy wymyśleni, jako para kontrastów: smutny kleryk i wesoły Romek. Niestety w międzyczasie, w ciągu ostatniej dekady Szymon zaczął bardziej brykać, a ja spoważniałem i gdzieś spotkaliśmy się w połowie drogi, więc wektory w tym duecie się już odwróciły.
- To już jest jedenasta edycja programu „Mam Talent”. Za wami już ostatni casting, w Warszawie. Przez wszystkie edycje zdążyli już zobaczyć wiele. Czy zdarzają się jeszcze uczestnicy, którym udaje się was jeszcze zaskoczyć?
Szymon Hołownia: - Tak. Coraz rzadziej, ale się zdarzają. Może dlatego coraz rzadziej, że tak, jak pani powiedziała, widzieliśmy już bardzo dużo. Widzieliśmy, nie wiem czy wszystkie, ale większość grup tanecznych, jakie w Polsce działają, widzieliśmy mnóstwo talentów wokalnych. To, co jest fajne w tej edycji, to jest Poznań. Odwiedziliśmy to miasto po raz trzeci, o ile dobrze pamiętam, w ciągu tych jedenastu edycji i te castingi w Poznaniu są, zarówno w tym roku jak i w poprzednim po prostu rewelacyjne! Nazbierało się przez tych parę lat mnóstwo ludzi, którzy zaskakują nas w zasadzie wykon po wykonie.
- W przeciwieństwie do jurorów towarzyszycie uczestnikom za kulisami, przed i po występie. Jaka tu panuje atmosfera?
Marcin Prokop: - Gęsta! Nie można włączyć klimatyzacji, ponieważ przeszkadza to w nagłośnieniu, szum wiatraka jest dla naszego dźwiękowca przeszkodą, w związku z tym ta temperatura, która tu panuje teraz to dopiero początek fali upałów, która nadejdzie, a 10 godzi spędzonych w temperaturze 40 stopni i dla uczestników i dla prowadzących jest trudnym doświadczeniem. Czujemy się czasami trochę bardziej jakbyśmy występowali w „Azja Express” niż „Mam Talent”.