- Dzwoni Jacek Kurski i mówi: "Próbuję się z panem skontaktować od trzech tygodni!" Mówię: "Był jakiś jeden SMS niby od pana, ale myślałem, że ktoś jaja sobie robi". A on: "Żadne jaja, daję panu godzinę programu raz w tygodniu" - wspomina Majewski.
Satyryk sceptycznie jednak podszedł do oferty prezesa. - Mówię: "Panie Jacku, jak pan sobie wyobraża, że po tym wszystkim, co się zadziało w TVP, z uśmiechem na twarzy pojawiam się odprężony i udaję, że nie ma sprawy? A poza tym, czy ja tam będę mógł sobie ze wszystkiego żartować? Z pańskiej telewizji po dobrej zmianie?". Wtedy Kurski na poważnie: "Panie Szymonie, ja mam jedno credo: ojczyznę kochać trzeba i szanować". Powiedziałem, że to jest też moje credo, więc jest nam bardzo po drodze, ale wesoło się nie zgodziliśmy ze sobą. Zresztą już kiedyś miałem podobną sytuację z Krzyśkiem Skowrońskim w Trójce. Zaprosił mnie do robienia skeczy. Zapytałem, jak sobie wyobraża, że zrobię skecz o braciach Kaczyńskich. A on na to: "Normalnie, przychodzisz do mnie, czytamy razem i decydujemy" - opowiada Majewski i dodaje, że nigdy nie pozwoli sobie na cenzurę swoich żartów. - I bez tego mam swoje własne cenzury. Mnie ta rozmowa z Jackiem Kurskim nie urąga. Uważam go za dowcipnego faceta, podoba mi się, jak śpiewa Gintrowskiego. Ale powiedziałem mu, że jednak nie zgadzamy się w pewnych tematach.
W TVP nie udało się nam potwierdzić wersji Majewskiego.