Irena Dziedzic zmarła 5 listopada 2018 r., ale o śmierci legendy TVP, gospodyni pierwszego talk-show „Tele-Echo”, zrobiło się głośno dopiero dwa miesiące później, tuż przed jej długo odkładanym pogrzebem. Ruszyło bowiem postępowanie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci, jak również podejrzenia oszustwa. Wówczas to Bogdan B. (53 l.), sadownikowi spod Białej Rawskiej, któremu gwiazda przepisała dom w zamian za comiesięczną pensję w wysokości 4500 tys. zł, powiadomił prokuraturę o tym, że w domu artystki pojawiają się podejrzane osoby, które mogą jej zaszkodzić.
Zobacz: Tragiczna śmierć gwiazdy TVP. Sąsiedzi ujawnili całą prawdę
Dziś po prawie dwóch latach poznajemy nowe fakty z życia dziennikarki. Okazuje się, że w czerwcu 2018 r. Dziedzic trafiła do szpitala. Z zeznań Barbary W., która jest lekarzem i opiekowała się gwiazdą w ostatnich miesiącach jej życia, wynika, że prezenterka złamała nogę, idąc na wizytę do laryngologa. Nie obyło się bez operacji. W szpitalu gwiazda przewróciła się w toalecie i ponownie trafiła na stół operacyjny. Pani Basia, jak ją nazywała Dziedzic, dodała, że rana nie chciała się zagoić i konieczne były codzienne opatrunki. Z zeznań sadownika wynika natomiast, że gdy przyjechał w odwiedziny do pani Ireny, przeraził się tym, co zastał na miejscu. Zaniepokoiły go zarówno niezdjęte szwy, jak i straszne warunki, w których pani Irena musiała przebywać. Miały być brud i robactwo. Ale choć był zdania, że ktoś mógł zagrażać życiu legendy telewizji, prokuratura umorzyła śledztwo.