Byłem średnim uczniem, lekko ciapowatym, spokojnym, grzecznym, ale później w 5 klasie przeniesiono mnie do szkoły na ul. Karowej. To było nowe środowisko, niezbyt dobrze się w nim odnalazłem i były tego konsekwencje. Tak strasznie chciałem się dostać do wymarzonego liceum, że na egzaminie z matematyki z nerwów sfafluniłem zadanie i nie zdałem. W rezultacie znalazłem się w szkole na Okopowej, w zasadniczej szkole zawodowej. Zacząłem uczyć się zawodu tokarza. To była szkoła, do której chodzili głównie chuligani z okolic Warszawy. Musiałem znaleźć swoje miejsce w tej grupie, a dokładniej wywalczyć je sobie. Zamiast uczyć się francuskiego czy gry w tenisa, uczyłem się języka ulicy. Po drodze zapisałem się na boks do Gwardii. Trenowałem tam sześć lat. Głównie bawiłem się w ten sport, bo nie doszedłem do żadnego mistrzostwa, ale to była świetna szkoła życia.
Moim trenerem boksu był Wiktor Szulc. Był dla nas jak ojciec, wychowywał nas. Zabierał nas na kawę, rozmawiał z nami, wychowywał nas na sportowców, a nie na łobuzów. Mówił nam, że boks to sport i pod żadnym pozorem nie wolno nam wynosić naszych umiejętności na ulicę.
Tata pojawiał się od czasu do czasu. Zawsze tak samo cudowny, piękny pan, pięknie ubrany i pachnący. Brał mnie na barana i zabierał na spacer. Gdy byłem starszy, chodziłem też do teatru, w którym pracował. Oglądałem sztuki z jego udziałem. Byłem tym ogromnie zafascynowany.
Dzieciństwo wspominam wspaniale. Gdy sięgam pamięcią te kilkadziesiąt lat wstecz, a zdarza się to coraz częściej, to przychodzą mi do głowy same piękne chwile.
Urodziłem się 7 stycznia w Warszawie w szpitalu na Solcu. W mieszkaniu przy ul. Szpitalnej mieszkaliśmy ja, mama i dziadek Mikołaj z babcią Zofią. Mój tata Tadeusz miał w tym momencie inne życie i sprawy.
Pamiętam, że gdy robiło się cieplej, a więc gdzieś w okolicach maja, wyjeżdżaliśmy do Chylic na letnisko. Wybierałem się tam zazwyczaj z moją ukochaną babcią.
Pamiętam rzekę Jeziorkę, w której uczyłem się pływać. Spędzaliśmy tam całe lato. Gdy przychodziła jesień, piekliśmy ziemniaki w ognisku. Chleb był rozwożony chlebowym pojazdem konnym, mleko piłem prosto od krowy. To były takie moje zapamiętane smaki z dzieciństwa. Dziś za zdrową żywność trzeba płacić duże pieniądze, ja jako dziecko miałem to na wyciągnięcie ręki.