Pierwsze dwa lata po śmierci Tomka były dla mnie bardzo trudne. Nie chciałam mówić nic na ten temat. Przyszedł jednak taki moment, kiedy chciałam jak najczęściej wspominać tego najwspanialszego dla mnie człowieka.
Taki właśnie był. Wspaniały, o kryształowej uczciwości, wielkiej miłości do ludzi, ojczyzny, przyrody, dzieci. Wiele osób uważało go za osobę zamkniętą w sobie, trudną, ale Tomek po prostu nie robił niczego na pokaz, nie musiał być w centrum uwagi, nie musiał się komuś podobać. Myślę, że wszyscy, którzy go dobrze znali, wiedzieli, jaki naprawdę jest.
Patrz też: Teresa Lipowska apeluje: Nie szczędźmy sobie miłości!
Po pięciu latach od jego śmierci mogę powiedzieć, że ułożyłam sobie życie. Mam bardzo dużo pracy zarówno zawodowej, jak i charytatywnej. To sprawia mi ogromną przyjemność. Oboje z Tomaszem uwielbialiśmy poezję. Przepięknie mówił wiersze w domu, ale nie lubił ich recytować na estradzie. Miał z tym ogromny problem. W domu czasem razem siadaliśmy i czytał wiersze tak pięknie, że miałam łzy w oczach.
Wciąż czuję jego obecność. Zdarza mi się, że gdy siedzę w fotelu, w którym przesiadywał podczas swoich ostatnich chwil, gdy walczył z rakiem, czuję jego ręce na ramionach. Gdy mam jakiś kłopot albo zmartwienie, wiem, że nade mną czuwa, kieruje moimi postępowaniami, doradza mi. Myślę, że to, że wciąż jestem lubiana i mam dużo zawodowych propozycji, to również jego zasługa. Tomasz jest moim Aniołem Stróżem. Choć nie był praktykującym katolikiem, myślę, że jest bardzo wysoko i blisko św. Piotra.
Uprawialiśmy ten sam zawód, bywaliśmy na swoich próbach generalnych albo premierach. Przez wiele lat również wspólnie graliśmy. Zawsze otwarcie mówiliśmy sobie, co nam się w naszej grze podoba, a co nie. Czasem te słowa ostrej krytyki denerwowały, ale przyjmowaliśmy je, bo przecież życzyliśmy sobie jak najlepiej. Gdy Tomasz odchodził, powiedziałam mu na pożegnanie "Kocham cię". Był nieprzytomny, ale myślę, że to słyszał.